wpis 33
O bezdechu i piasku
(z Dorotą Sitnik)
Doroto, niezmiernie miło jest mi powitać cię jako kolejnego gościa zaproszonego do współtworzenia Portfolio jako archiwum. Większość moich pytań będzie dotyczyła kolejnych, realizowanych przez ciebie projektów, ale na początek chciałabym dowiedzieć się, jak doszło do tego, że w ogóle zainteresowałaś się fotografią?
Dorota Sitnik: W moim domu rodzinnym od zawsze była fotografia, mój tata był pasjonatem i namiętnie dokumentował nasze życie - wydarzenia ważne, ale też te codzienne. Kiedy ja i moje dwie siostry dorosłyśmy na tyle, żeby fotografować samodzielnie, robienie pamiątkowych zdjęć stało się czymś całkowicie naturalnym, aparat był obowiązkowy na każdym wyjeździe, wycieczce itp. Do tej pory wyjeżdżając gdzieś czuję się nieswojo bez aparatu, ale nie zawsze mam potrzebę lub miejsce żeby zabierać dużą i ciężką lustrzankę. Dlatego kilka lat temu zaopatrzyłam się specjalnie w taki poręczny, „notatkowy” aparat.
W liceum chciałam dowiedzieć się o fotografii czegoś więcej - zapoznać się z technikami fotograficznymi itp. Wtedy nie było to narzędzie tak powszechne i dostępne, jak dzisiaj. Tata nauczył mnie obsługi lustrzanki i pokazał jak wywoływać zdjęcia, ale wtedy poważnie nie myślałam jeszcze o fotografii. Zawsze natomiast wiedziałam, że będę zajmować się w życiu czymś artystycznym. Od zawsze malowałam i rysowałam. W liceum planowałam zdawać na Akademię Sztuk Pięknych na malarstwo, ostatecznie jednak zrezygnowałam z tego pomysłu i wybrałam studia fotograficzne.
I tak zaczęła się twoja stricte fotograficzna edukacja?
Dorota Sitnik: Na początku był „Phobos”. Była to szkoła z bardziej „technicznym” podejściem do tematu, w której przede wszystkim mogłam uczyć się fotografii od podstaw . I właśnie to mnie do niej przekonało. Dyplom zrobiłam u Macieja Stawińskiego. Nie mam niestety żadnej archiwizacji tej pracy, a był to dyplom dość skomplikowany w realizacji i właściwie niemożliwy do powtórzenia. Mianowicie – negatywy analogowe (z pewnością źle zarchiwizowane i nie do zlokalizowania w tym momencie), dodatkowo proces przetwarzania w celu uzyskania zgrafizowanych sylwetek (nie do odtworzenia). Przez rozostrzenia i grafizacje ten zestaw mocno odbiega od moich kolejnych realizacji i nie czuję z nim specjalnej więzi, jestem jednak ciekawa, jak odebrałabym go dzisiaj…
To jednak dawne czasy - dzisiaj cieszę się z możliwości jakie daje mi fotografia cyfrowa. Zawsze zależało mi na bardzo wysokiej jakości moich fotografii i dzisiaj, posługując się cyfrą, mam szansę to osiągnąć. Proces analogowy nie dawał mi poczucia swobody, będąc znacznie bardziej czasochłonnym i wymagającym dużo większych umiejętności, co w połączeniu z moim dość swobodnym podejściem do techniki skutkowało często niedoskonałościami. Przykład: dość długo wywołując negatywy nie przejmowałam się w ogóle temperaturą wywoływacza (co oczywiście teraz wydaje mi się nie do pomyślenia)....
To bardzo ciekawe, szczególnie, że dzisiaj uczysz… również fotografii analogowej.
Dorota Sitnik: I robię to z przyjemnością. Fotografia na negatywie, oczekiwanie na efekt, praca w ciemni to zupełnie inne doświadczanie fotografii i doceniam tą magię, która jej towarzyszy, ale nie wyobrażam sobie już powrotu do niej w pełnym wymiarze. Wolę zajmować się kreacją obrazu, wymyślaniem, a nie doskonaleniem warsztatu technicznego. W czasie moich studiów w „Afie” (mojej kolejnej szkole fotograficznej) tylko paru kolegów miało cyfrowe aparaty, obowiązująca była nadal fotografia analogowa, szybko się to jednak zmieniało. I tak zdjęcia analogowe, które zrobiłam w pracowni Mirosława Araszewskiego, pociągnęłam później cyfrowo w zestawie GRANICE TOŻSAMOŚCI w Instytucie Sztuk Pięknych w Zielonej Górze.
Wynika z tej opowieści, że twoja fotograficzna edukacja to wieloetapowy proces.
Dorota Sitnik: Moje studiowanie fotografii trwało w sumie siedem lat. Dwa lata „Phobosu”, dwa lata „Afy”, po której mogłam kontynuować naukę właśnie we wspomnianym Instytucie Sztuki, gdzie uzyskałam stopień magistra. Studiowałam tam na wydziale malarstwa ze specjalizacją fotografii. W pewnym sensie spełniło się zatem moje porzucone kiedyś marzenie i przez trzy lata poznawałam malarstwo i rysunek, realizując na koniec studiów dyplom malarski oraz fotograficzny.
Ponieważ kilka lat temu zaczęłam uczyć fotografii w Młodzieżowym Domu Kultury moją edukację musiałam uzupełnić również o studia podyplomowe na kierunku Przygotowanie pedagogiczne.
Przez kilka miesięcy studiowałam też fotografię w Instytucie Twórczej Fotografii w czeskiej Opawie, szybko jednak zdałam sobie sprawę, że jestem już na innym etapie i wolę skupić się na własnych projektach.
Wspomniałyśmy już o tym, że sama uczysz teraz fotografii, ale skądinąd wiem, że twoje zawodowe zainteresowanie tym medium nie ogranicza się tylko do dydaktyki.
Dorota Sitnik: Dydaktyka w tym momencie jest moją bazą zawodową, ale podejmuję się realizacji różnych zleceń fotograficznych. Dotknęłam fotografii reportażowej, ślubnej, sportowej, robię sesje portretowe, które lubię najbardziej. Dla przykładu: bardzo dobrze wspominam współpracę z Uniwersytetem. Założeniem było uporządkowanie wizerunków pracowników. Podczas tego zlecenia powstało około 800 fotografii – portretów pracowników naukowych i administracyjnych. Odbyło się kilka edycji, na które zapisywały się pojedyncze osoby. Dla każdej z nich miałam 10 minut, podczas których poświęcałam im maksimum uwagi. Były to portrety na czarnym, jednolitym tle, wykonywane bez większej filozofii, ale z dużym zaangażowaniem. Pomimo krótkiego czasu na sesję (i często nieśmiałości portretowanych) udawało nam się uzyskać satysfakcjonujące obie strony ujęcia. Kluczowe znaczenie miały tu rozmowa i swobodna atmosfera i właśnie te fotograficzne spotkania z drugim człowiekiem lubię najbardziej. Jak widzisz, moja ścieżka zawodowa nie jest jednoznacznie określona – uczę fotografii, zajmuję się też projektowaniem graficznym. Dzięki temu jest różnorodnie i świeżo.
Najwyższy czas przejść do sedna i porozmawiać o twoich zestawach. Czy chciałabyś jakoś je usystematyzować?
Dorota Sitnik: Tak, chronologicznie. Każdy kolejny zestaw w pewnym sensie wynika z poprzednich. Z perspektywy czasu przyglądając się całości mogę spokojnie stwierdzić, że widoczna jest w nich stała kontynuacja. Jest to istotne o tyle, że trudno byłoby opowiadać o nich pominąwszy któryś z elementów tej układanki...
Muszę też przyznać, że najstarsze cykle są już dla mnie emocjonalnie bardzo odległe... czasami nawet nie do końca pamiętam ich szczegółowe założenia. Częściej spoglądam na nie jak widz i pozwalam sobie na swobodną interpretację.
Tak czy inaczej, zacznijmy od PODMIOTU PAMIECI, czyli od najwcześniejszego zestawu.
Odbiega on trochę od następnych, jest inaczej zbudowany. Nadałaś mu też jednolity kolor – czy zabieg ten jest istotny?
Dorota Sitnik: Wykonywałam te portrety posługując się fotografią analogową. Dzisiaj nie jestem już pewna, w jaki sposób osiągnęłam efekt sepii – analogowo czy cyfrowo... Ostatecznie jest to fotografia hybrydowa – baza analogowa, przetwarzanie i druk cyfrowy, więc prawdopodobnie sepia jest nadana cyfrowo. To były początki mojej przygody z tą techniką i być może nie do końca nad wszystkim panowałam…
Zdecydowałam się na wydruk portretów 50x70cm, natomiast krajobrazy pokazałam w małym formacie 13x18 cm.
A ze względu na temat - o co chodziło ci w tym zestawie?
Dorota Sitnik: Oprócz pamięci jednostkowej, prywatnej, mamy też pamięć zbiorową. Nawet jeżeli bezpośrednio nas nie dotyka, to i tak na nas wpływa. Wszystkie przedstawione kadry nawiązują do tego rodzaju historii i tego rodzaju pamięci... Wszystkie przedstawione w nim postaci są prawdziwymi modelami, natomiast krajobrazy to fotografie pobrane z Internetu. Nie są to dyptyki w sensie bezpośrednim, ale przyświeca im zasada łączenia ze sobą pozornie różnych fotografii, które oddziałując na siebie w efekcie tworzą nowy sens... Całość to 11 prac.
Co teraz dzieje się z tymi fotografiami?
Dorota Sitnik: Są bezpiecznie schowane u moich rodziców. Kiedyś, jeszcze po dyplomie, prezentowałam je na kilku wystawach, ale nie jest to zestaw, który chciałabym pokazywać teraz. Dzisiaj postrzegam go, po prostu, jako część mojej twórczości, początek drogi.
Kolejnym są GRANICE TOŻSAMOŚCI, które wydają się już dużo poważniejszą realizacją…
Dorota Sitnik: Był to mój dyplom magisterski z 2007 roku i wiąże się z nim znacznie dłuższa historia. Długo po dyplomie funkcjonował na wielu wystawach i wiele miłych sytuacji się z nim wiąże: konkursy, festiwale, spotkania autorskie, nagrody… Wszystko to utwierdzało mnie w przekonaniu, że chcę i mogę funkcjonować w obszarach sztuki. Że artystycznie mogę się spełniać. Przekonałam się, że to co robię jest wartościowe, sensowne i dobrze odbierane.
Jakie było główne założenie tego zestawu?
Dorota Sitnik: GRANICE TOŻSAMOŚCI to cykl, do którego mam już duży dystans i trudno mi teraz szczegółowo o nim opowiadać - tym bardziej o jego pierwotnych założeniach. Najogólniej rzecz ujmując, opowiada o poszukiwaniu tożsamości, ale tożsamość, której tam dotykam rozumiana jest uniwersalnie - raczej badam zagadnienie, niż opowiadam o sobie. Nakładane fotografie miały symbolizować coś, co jest w nas, mimo to, że nie jest widoczne na pierwszy rzut oka. Modele są bliskimi mi osobami, ale pozostają tu całkowicie pozbawieni tożsamości – stają się anonimowymi reprezentantami…
Do tej pory posługiwałaś się fotografią hybrydową – trochę analogu, trochę cyfry. Jak to wygląda w tym przypadku?
Dorota Sitnik: Tutaj już w pełni świadomie i swobodnie posługiwałam się fotografią cyfrową. Była mi do tej realizacji po prostu niezbędna. Konstrukcja obrazu i sposób fotografowania wymagał wielu korekt. Fotografia analogowa po prostu nie zdałaby tu egzaminu. Natomiast cyfra dała mi swobodę – swobodę w sensie ilości wykonywanych powtórzeń, ale przede wszystkim możliwość natychmiastowego podglądu. Cyfra to łatwość dotarcia do celu, osiągnięcia zamierzonego efektu. W tamtym czasie toczyły się burzliwe dyskusje na temat tego, czy fotografia cyfrowa to nadal fotografia. Nie brałam w tym udziału. Dla mnie liczył się efekt, a ostatecznie sama technika zeszła na drugi plan.
Pokazujesz wciąż ten zestaw?
Dorota Sitnik: Tak, choć niestety, z powodu wielokrotnej ekspozycji niektóre zdjęcia uległy zniszczeniu i musiałam zrobić dodruki. Często też pokazywałam tylko wybór kilku zdjęć z zestawu.
Jak zarchiwizować tego typu zestaw?
Dorota Sitnik: Ja generalnie skupiłam się na archiwizacji cyfrowej. Starałam się gromadzić zgrane pliki na kilku różnych dyskach. Wydruki, mimo że staram się przechowywać je jak najbardziej poprawnie, zawsze mogą jednak ulec zniszczeniu…
Kolejnym zestawem (choć jest to, tak naprawdę, pojedyncza fotografia), o który chciałabym zapytać, jest FANTOM.
Dorota Sitnik: FANTOM to pokłosie myślenia o „zdjęciu w zdjęciu”. Myślałam o zestawie, którego tematem byłaby iluzja rzeczywistości. O czymś, co przypomina rzeczywistość, ale nią „nie smakuje”. W ramach tego pomysłu powstały też inne zdjęcia, ale zdecydowałam się, póki co, poprzestać na tym jednym… FANTOM to praca bliska mojemu myśleniu o fotografii, jako tworzeniu nowej rzeczywistości, kreacji, wymyślaniu. Sam moment naciśnięcia spustu migawki jest poprzedzony namysłem, a szukanie odpowiedniego kadru ma zobrazować cały zamysł i podsumować proces twórczy. Zwykle proces powstawania moich prac jest dość długi. Od pierwszego impulsu do gotowego zestawu może minąć nawet kilkanaście miesięcy lub dłużej. Format tej konkretnej fotografii to 100x70cm. Jest to fotografia cyfrowa, wykonana Canonem 350d - czyli niedoskonałym aparatem z niedoskonałym obiektywem.
350d – brzmi niewiarygodnie. Trudno uwierzyć, że ta fotografia wykonana została właśnie tym aparatem. Jak to wygląda teraz, czym fotografujesz?
Dorota Sitnik: Długo pracowałam na Canonie 350d, potem kupiłam 5d mark II, który wciąż jest moim podstawowym narzędziem pracy i całkiem niedawno Fuji x-pro2. Zdarzało mi się pracować również na innych, często nowszych modelach... mam porównanie i wcale nie jestem fanką nowinek. Bardzo cenię miękkość i delikatność obrazu z 5d. Nowsze modele aparatów mają inną jakość obrazu - są ostre jak żyletka. Lubię swoje aparaty, kolekcjonuję je i zachowuję, bo każdy z nich ma swoją, niepowtarzalną, cenną specyfikę... i historię.
Podobnie jak w przypadku wspomnianego wyżej projektu, także BEZDECH zamknięty jest w jednej realizacji…
Dorota Sitnik: Rzeczywiście, znowu prezentuję tylko jeden dyptyk. Można powiedzieć, że jest to zestaw rozpoczęty i nieskończony, ale najprawdopodobniej w takiej właśnie formie już pozostanie. Po raz kolejny używam środków wyrazu, którymi już kiedyś się posługiwałam, czyli kontynuuję myśl z wcześniejszych cykli. Tutaj rozwijam i odkrywam sens w dyptykach. Ten cykl traktuję jako pomost, zestaw przejściowy pomiędzy tematyką ogólną w moich realizacjach, gdzie raczej badam zagadnienie, a bardziej osobistym podejściem, gdzie podłożem są moje osobiste doświadczenia. Wykorzystanie siebie jako modela w tym przypadku było dla mnie najwygodniejszym rozwiązaniem.
Jakie były założenia tego projektu i jak wyglądała jego realizacja?
Dorota Sitnik: Myśl, która mi przyświecała dotyczyła stanu, w którym wszystko pozornie jest na swoim miejscu (masz strój, masz czepek), ale brakuje jednego, niezbywalnego elementu, bez którego całość przedsięwzięcia staje się niewykonalna - nie masz gdzie pływać, brakuje wody, i tak jak rybie, brakuje ci tchu. W zamyśle to praca w formie dyptyku, ale z powodzeniem część portretowa funkcjonowała też jako pojedyncza fotografia. BEZDECH to dyptyk bardzo osobisty, choć zakładam że nasze doświadczenia w zasadzie są dość podobne i każdy może identyfikować się z ta pracą lub odnaleźć w niej własny sens. Tym samym staje się uniwersalna.
Na formę dyptyku zdecydowałaś się także w przypadku ALEGORII TOŻSAMOŚCI. Czym jest podyktowany ten wybór i jak wpływa on na charakter pracy nad zestawem?
Dorota Sitnik: Myślenie jest tutaj podobne, ale sposób realizacji jest trochę inny. Już w BEZDECHU kluczowe znaczenie miało odniesienie do natury. Mój związek z naturą jest bardzo silny, bez obcowania z nią nie wyobrażam sobie funkcjonowania. W naturze odpoczywam, doładowuję się energetycznie. Natura jest obecna w moim życiu od zawsze. W tym momencie mieszkam w dużym mieście, ale wychowałam się w małej miejscowości w górach, każde wakacje spędzałam u dziadków na wsi, więc to jest mój naturalny stan. Natura ma niezwykłą moc, i kiedy z nią współistniejmy okazuje się, że jesteśmy jednym. Ja bardzo często odnajduję w krajobrazie, w drzewach swoje własne emocje, identyfikuję się z nimi lub dostrzegam podobieństwa.
ALEGORIE powstawały w podobnym duchu co poprzedni zestaw, ale na dwa odmienne sposoby – według z góry przyjętego planu, lub na zasadzie dopasowaniu nowych fotografii do innych, znajdujących się już w moim archiwum.
Podasz przykłady?
Dorota Sitnik: Wymyśliłam DYPTYK NR 5 i obsesyjnie szukałam ilustracji natury. DYPTYK NR 3 też był dokładnie wymyślony - spacerowałam po lesie i szukałam właśnie tego(!) drzewa, a kiedy je znalazłam widziałam już, że doskonale mi odpowiada. W przypadku DYPTYKU NR 10, znalazłam odpowiadające mi gałęzie, ale dodatkowo spryskałam je wodą, a więc deszcz jest tutaj „własnej roboty”…
Pewna grupa tych zdjęć powstała jednak niezależenie. Myśląc o kolejnych dyptychach w pamięci wyszukiwałam ich drugie części w swoim archiwum. Tworzenie tych zestawień przychodziło mi bardzo łatwo i naturalnie, choć przygotowanie dziesięciu dyptyków zajęło mi około roku. Zależało mi na tym, żeby nie były to tylko czysto wizualne zestawienia, co byłoby znacznie łatwiejsze w realizacji, ale żeby każdy był o czymś dla mnie istotnym. Czasem miałam wrażenie, że zdjęcia zrobione wcześniej choć powstawały nieświadomie, to po to, bym mogła je wykorzystać tutaj. Kiedyś wybrałam się na przykład do lasu z zamiarem zrobienia prostych zdjęć natury. Było to na długo przed omawianym cyklem. Urzekły mnie wtedy kręgi powstające z kropel deszczu padających do kałuży. Później okazało się, że doskonale zgrywają się z DYPTYKIEM NR 2. Z kolei NUMER 6 to fotografia powstała podczas zawodów w slalomie gigancie, gdzie po prostu nie mogłam nie sfotografować tego zimowego pejzażu….
ALEGORIE wydają mi się bardzo osobistym zestawem. Mam rację?
Dorota Sitnik: Tak, ALEGORIE TOŻSAMOŚCI są dla mnie swoistym dziennikiem, zapisem moich bardzo osobistych doświadczeń, emocji, uczuć, lęków. Za każdym dyptykiem stoi konkretna historia. Takie jest źródło tego zestawu, ale to pierwotne znaczenie jest stuprocentowo czytelne tylko dla mnie. Nie pokazywałabym jednak moich prac innym, gdyby chodziło tylko i wyłącznie o moją historię. Te, które prezentuję, w moim odczuciu są bardziej uniwersalne.
Autoportret w tym przypadku był oczywistym wyborem. Z jednej strony był to już naturalny krok po wcześniejszych doświadczeniach z autoportretem. Wykorzystanie siebie jako modela było dla mnie wygodnym rozwiązaniem. Byłam zawsze dostępna i najlepiej rozumiałam jaki efekt chcę uzyskać. Z drugiej strony, jest to autoportret nie tylko w sensie wizerunku zewnętrznego, ale co ważniejsze, mój portret wewnętrzny. Z powodu tego osobistego charakteru nie brałam pod uwagę zaangażowania w ten projekt kogoś innego.
Twoim najnowszym cyklem jest MIARECZKOWANIE CZASU - piękny, wysublimowany zestaw, za pomocą którego starasz się przepracować swoje lęki, ale my, jako odbiorcy, mamy swobodę w odczytaniu założeń...
Dorota Sitnik: Tak jak już wspominałam, źródłem dla moich fotografii są moje osobiste doświadczenia i nie inaczej jest w przypadku tego cyklu. MIARECZKOWANIE CZASU to efekt mojej obsesji na punkcie upływającego czasu, która objawiła się kilka lat temu. Początkowo ten lęk dotyczył osób i spraw, które przeminą, bezpowrotnie odejdą i nie zostaną niczym zastąpione – pozostanie po nich pustka. Wcześniejsze naiwne postrzeganie czasu jako cyklu, który powtarza się w kółko, odmierzanie go choćby porami roku, poczucie, że zawsze można zacząć od nowa i na wszystko jest jeszcze czas, nagle (choć to był zapewne dłuższy proces) ustąpiło miejsca nowemu. Dostrzegłam liniowość czasu i to, że zmierza on tylko w jednym kierunku, a "nowy początek" to nigdy nie jest zaczynanie od zera, tylko wejście w kolejny etap z tym, co już mamy. Uświadomienie sobie, że nie tylko inni, ale również ja podlegam upływowi czasu, było kolejnym trudnym momentem podczas przepracowywania tego tematu.
Podjęłam próbę zobrazowania tego zagadnienia za pomocą fotografii. Zależało mi na prostym symbolu i w moim odczuciu jest nim klepsydra. Myślę, że to nawiązanie jest czytelne, ale w moim cyklu nie można klepsydry odwrócić. Piasku tylko ubywa, a w większości portretów (wyjątkiem jest tylko mój portret, który jest fotografią wprowadzającą) nie widzimy, ile piasku już zostało przesypane. Nie mając odniesienia, nie wiemy jaki jest stosunek czasu, który już upłynął, do tego, który pozostał. Bohaterami zestawu są osoby w różnym wieku i różnej płci, co ma sugerować, że wobec czasu jesteśmy równi.
Niewykluczone, że ten cykl, a w każdym razie kolejne jego rozdziały, ewoluują w jeszcze innym kierunku, być może pogłębionych badań nad naturą czasu i teorii z nim związanych.
Docelowo chciałabym, żeby na wystawie było około 20 fotografii. W tym zestawie chciałabym również wyjść poza fotografię i uzupełnić ją szklaną instalacją.
Z jednej strony mamy więc duży ciężar gatunkowy, a z drugiej… zabawę w piaskownicy?
Dorota Sitnik: Czasem tak właśnie się czułam. Z każdą kolejną fotografowaną osobą było to niezwykle twórcze spotkanie. Każda z nich wiele wnosiła do samego zestawu. Każda też mogła zaproponować swój niepowtarzalny sposób na sypanie piasku…
Doroto, bardzo dziękuję ci za dzisiejszą rozmowę. Fragmenty zestawów, o których rozmawiałyśmy, w najbliższych dniach będę prezentowała w mediach społecznościowych Portfolio jako archiwum, dokąd zapraszam wszystkich naszych czytelników.
Do zobaczenia!