wpis nr 27
O stanach wzmożonej uwagi i twórczej dydaktyce
Piotrze, spotykamy się dzisiaj, żeby porozmawiać o twojej twórczości. Już na samym początku muszę się pogodzić się z rodzajem niedosytu, z jakim będziemy musieli zostawić czytelników Portfolio jako archiwum - tym bardziej, że oprócz krótkiego omówieniu niektórych z twoich zestawów, chciałabym zahaczyć w naszej rozmowie także o kwestię szeroko rozumianej postawy twórczej, oraz o twoje poglądy na pracę dydaktyczną. Zanim jednak skupimy się na szczegółach, zapytam bardzo ogólnie - czym jest dla ciebie fotografowanie?
Piotr Komorowski: Przede wszystkim liczy się dla mnie sam proces. Naciśnięcie spustu migawki jest sposobem na podkreślenie jakiegoś istotnego momentu, zaznaczenia, „uświęcenia go” – poniekąd – poprzez akt celebracji, którym niewątpliwie jest aktywny ogląd świata. W sprzyjających warunkach część takich notatek może stworzyć interesujący zestaw fotografii, niekiedy przybierający postać prezentacji wystawowej.
Przez pierwsze lata interesowała mnie głównie fotografia zastana (wg nomenklatury A.M.Pohle tzw. znaleziona) – wchodziłem wówczas w rolę „łowcy”, kierując się intuicją i upodobaniem do napotkanych sytuacji, widoków. Po wywołaniu filmów wykonywałem następnie dość precyzyjnie opracowane wglądówki i gromadziłem je w archiwum, aby raz, dwa razy w roku dokonywać selekcji, grupowania w jakieś pokrewne całości, co stanowiło punkt wyjścia do konstrukcji ostatecznych zestawów. Niektóre z nich upubliczniałem, większość nadal drzemie w zaciszu archiwalnych pieleszy.
Nigdy nie podzielałem „ilościowej” obsesji – w zupełności wystarczała mi świadomość, że te zobaczone niegdyś miejsca, sytuacje i zdarzenia zanotowane na filmie gdzieś są i czekają na właściwy moment, aby – ewentualnie – się kiedyś ujawnić. Upływ czasu, dystans do wcześniejszych wydarzeń i rozwijane, w pewnym sensie, własne kompetencje sprawiają, że w starych stykówkach wciąż odnajduję nowe wartości. Co prawda czas zatrzymany na tych fotografiach przeminął, ale to systematyczne powracanie do starych negatywów umożliwia mi przeniesienie się do chwil bezpowrotnie minionych, ale dobrze zarchiwizowanych. To takie „mówienie do siebie” za pomocą fotografii. Zajęcie intymne, osobiste.
Porozmawiajmy więc o niektórych z tych fotografii. Wiem, że NATURA NATURATA jest jednym z ważniejszych dla ciebie zestawów. Jakie były główne założenia tego cyklu? Co spowodowało, że zdecydowałeś się przedstawić naturę w sposób tak bezpośredni?
z fot. z cyklu Natura Naturata
Piotr Komorowski: Zestaw ten miał swoją premierę w 1985r. w Galerii Fotografii Elementarnej w Lądku Zdroju; później pokazałem go w jeleniogórskiej BWA na wystawie „Małe i duże”, bodajże w 1990 roku, i kontynuowany był przez kilka następnych lat. Bliska była mi wówczas koncepcja Eriugeny, rozdzielająca rzeczywistość na naturę stworzoną (natura naturata) i stwarzającą (natura naturans). Istotna była również myśl augustiańska mówiąca, że natura przez sam fakt stworzenia jest tworem doskonałym. Posługiwałem się wówczas w sposób ortodoksyjny konwencją tzw. fotografii czystej, co w największym skrócie polegało na dość dosłownym przełożeniem widoku na obraz, bez uwikłania w manieryczne piktorialne odniesienia, a same zdjęcia ukazywały naturę w stanie pierwotnym, lub naznaczoną jedynie w niewielkim stopniu działalnością człowieka. Interesowała mnie bardziej forma niż treść obrazu. Tak więc obraz, mimo że w swojej istocie dokumentalny, intrygował mnie ze względu na wyczuwalną w nim autonomię, nieco dystansującą się od referencyjności fotografii jako takiej.
Założeniom fotografii czystej jesteś wierny również w zestawie STAN UWAGI, ale w tym przypadku, portretując naturę rejestrujesz jednocześnie jej zetknięcie z tkanką miejską. Z czego wynika to przesunięcie akcentu?
fot. z cyklu Stan Uwagi
Piotr Komorowski: W tym przypadku również chodzi o czystą rejestrację i próbę odwzorowania tego, co i jak obiektywnie „widzi” aparat. Większego znaczenia nabiera jednak treść przedstawienia, wymiar epicki obrazu, który bazuje na badaniu struktury miejskiego pejzażu, gdzie natura, jak i kultura wyraźnie się przenikają, tworząc dwie, niejako przeciwstawne nici narracyjne. Ukazane na tych fotografiach fragmenty miejskiego pejzażu to przedpola – miejsca, w których struktura miasta „atakowana” jest przez naturę. Niezagospodarowana, półdzika roślinność napotyka mosty, wiadukty, egzystujące na obrzeżach Wrocławia ( tu bowiem mieszkam), fragmenty małej poniemieckiej architektury. Są to gotowe scenografie przesycone ulubionym przeze mnie melancholijnym, nieco dekadenckim klimatem, który inicjuje we mnie szczególny stan uwagi – wzmożonej, skupionej koncentracji.
Jeśli dobrze rozumiem kierunek, w jakim rozwijały się twoje zainteresowania, w zestawie OGRODY stał się ich logicznym dopełnieniem. Mam rację?
fot. z cyklu Ogrody
Piotr Komorowski: Cykl ten kontynuuje wątki STANU UWAGI, ale pozbawiony jest melancholijnych akcentów i poddany większej dyscyplinie formalnej. To prosty, bezpośredni zapis poddany rygorom kompozycji, która stanowi tu jedyny element porządkujący. Treść zaś skoncentrowana jest wokół walki o przetrwanie – natura pozornie przegrywa z urbanizacją, lecz z drugiej strony, urządzenia techniczne nie wytrzymują presji czasu. Toczy się dynamiczna walka o prymat – walka nieustająca, bo miasto jako takie zdaje się być układem ufundowanym na ciągłym ruchu. Poza odniesieniami czysto poznawczymi w OGRODACH ważna była kwestia nieco nadrealnej stylistyki, symbolicznej a jednocześnie – w moim mniemaniu – atrakcyjnej wizualnie, tak jak atrakcyjna bywa dla widza teatralnego chwila, w której unosi się kurtyna i scenografia prezentuje się w całej okazałości, emanując kształtem, treścią i światłem. Zestaw ten nieprzypadkowo włączyłem później do cyklu zdjęć opisanych tytułem „THEATRUM MUNDI”.
Kolejnym zestawem, o który chciałabym zapytać są SPOSTRZEŻENIA. Wiem, jak istotny jest on dla ciebie, ale muszę dodać, że w pewien sposób wpłynął również na moją twórczość. Są to obrazy, na których uczyłam się myśleć o fotografii podążając za wskazówką – nie szukaj daleko, fotografuj swoje najbliższe otoczenie. Jednak w moim przypadku było to szkolne ćwiczenie. A w twoim? Jaką rolę pełni dla ciebie ta seria?
fot. z cyklu Spostrzeżenia
Piotr Komorowski: Cykl ten poprzedzał zestaw pn. FOTOGRAFIA ORTODOKSYJNA, pokazana w 1988 roku w Galerii Foto-Medium-Art we Wrocławiu, oraz jego kontynuacja zat. SOUTH BOSTON zaprezentowana w tej samej galerii w 1992 roku. Seria składała się z kilkudziesięciu fotografii, przedstawiających „drobne widoki” z wnętrza mieszkania i wybrane fragmenty pejzażu miejskiego: filiżankę, kryształowe naczynie, liść filodendrona, fragment tajemniczo wyglądającego mebla, wybrany element widoku z okna itp. Odkryłem wówczas fenomen bardzo płaskiej głębi ostrości, co powodowało, iż fotografowane obiekty w tajemniczy sposób łączyły się z przestrzenią, w której funkcjonowały. Niby banalne drobiazgi, jednakże sfotografowane w świetle niemal materialnym, budowały obrazy, które były dla mnie wówczas czymś nowym. W tym sensie zdjęcia, o które pytasz, stanowią rodzaj niezwykle emocjonalnych notatek. Ostateczny wymiar seria ta przybrała w zestawie SPOSTRZEŻENIA, o której wspominasz, a którą, między innymi, pokazałem w 1994 roku na festiwalu Miesiąc Fotografii w Bratysławie. Tak, jest to ta cześć mojego fotograficznego archiwum, do której czuję szczególny sentyment. Być może dlatego, iż swego czasu bardzo mocno identyfikowałem się z tym efektem moich fotograficznych poszukiwań. Odkrywałem fotografię dla siebie. Również dzisiaj odczuwam z tymi pracami duży związek. Pozostaną we mnie na zawsze, jako wyraz egzemplifikacji mojej ówczesnej natury, ujętej w obrazowy schemat.
Po raz kolejny fotografowałeś więc rzeczywistość zastaną, dostrzeżoną. Jednakże w cyklu GĘSTO decydujesz się już na pewien rodzaj manipulacji. Dlaczego?
fot. z cyklu Gęsto
Piotr Komorowski: Pojawiła się potrzeba dodania do obrazu czegoś, czego nie ma, ale co jednocześnie mieści się w idei czystego zapisu fotograficznego. Posłużyłem się fotomontażem opartym o zasadę sandwicza. Realizacja polegała na naświetlaniu tej samej klatki negatywu kilkka, a nawet kilkunastokrotnie. Przesłanką nie było jednak gromadzenie niezliczonej ilości sensów wizualnych, ale pewnego rodzaju odniesienie się do idei FOTOSYNTEZ Krzysztofa Pruszkowskiego, w której istotną rolę pełni kategoria czasu, determinująca powstawanie obrazów nierealnych, a jednak realistycznych. Zajmowało mnie pytanie, czym są obrazy powstałe z tego rodzaju nawarstwień, skoro nie odzwierciedlają żadnej konkretnej, dającej się uchwycić, pojedynczej chwili.
Czas i jego działanie odgrywały pierwszoplanową rolę również w PERSONIFIKACJACH. Pozowałam ci do jednej z tych fotografii. Pamiętam pokój, krzesło, słabe światło żarówki, twoje skupienie i swoją ciekawość (oraz odrobinę niepewności co do twoich oczekiwań względem modela). I dzisiaj wreszcie mam okazję zapytać – jak praca nad tą serią wyglądała z twojej perspektywy?
Piotr Komorowski: Masz rację – czas jest w tym zestawie potraktowany w sposób szczególny, gdyż ekspozycja materiału negatywowego wynosiła od dwóch do czterech minut. Miał więc miejsce pewien happening – upozowane i zastygłe sylwetki fotografowanych osób trwały w swego rodzaju zawieszeniu. Na planie zdjęciowym nie było żadnych postronnych osób. Ja, jako fotograf, wyzwalałem migawkę i wychodziłem z pomieszczenia. To, co działo się przed obiektywem było zapisem intymnym, do którego dostęp zyskiwałem dopiero na etapie wykonywania odbitek.
Jak wyglądało to od strony technicznej?
fot. z cyklu Antygrawitacja
Piotr Komorowski: Kupiłem swego czasu okazyjnie aparat, Mentor Panorama, miechowy, 13x18 cm. Jak wiesz, jest to sprzęt wyjątkowej urody, nawiązującej do stylistyki retro. Nie wiązałem z nim innych planów poza funkcją dekoracyjną. Po upływie dobrych kilku lat, podczas których Mentor drzemał w szafie, postanowiłem pewnego dnia wykonać przy jego pomocy kilka portretów. To była dobra decyzja, owocująca udanymi pracami, ale przede wszystkim wprowadzająca mnie w obszar inscenizacji fotograficznej, której do tej pory raczej nie praktykowałem w sposób znaczący. Fotografowałem bezpośrednio na papierze światłoczułym Agfy, służącym do wykonywania odbitek pozytywowych. Naświetlone materiały odkładałem na około miesiąc od momentu rejestracji i dopiero po tym czasie wywoływałem je w ciemni – to był moment „odkrycia tajemnicy” i konfrontacji moich wyobrażeń z efektem spektakularnej sesji zdjęciowej. Powstały dwie serie: INKARNACJE oraz PERSONIFIKACJE. Całość pokazałem w wielu miejscach w Polsce, między innymi w łódzkiej galerii FF, a także w 2004 roku w galerii Pankov w Berlinie i w tym samym roku w T-gallery w Bratysławie w ramach Miesiąca Fotografii.
Natura, miasto, przedmioty, modele… Wiem jednak, że istotną część twojego dorobku stanowią też autoportrety. Chciałabym poprosić cię o kilka słów odnośnie twoich doświadczeń związanych z fotografowaniem samego siebie.
fot. z cyklu Autoportret
Piotr Komorowski: Zasadniczo istnieją dwie metody postępowania przy wykonywaniu autoportretu. Można sfotografować siebie w konwencji dokumentalnej, ale można też od niej odejść w kierunku celowego, wcześniej założonego, wyreżyserowanego projektu. To drugie działanie wymaga jednak przyjęcia od fotografa szczególnej strategii postępowania, określanej mianem autoinscenizacji. Dzisiaj niekiedy nazywa się to performansem dokamerowym, co brzmi dość uroczyście i profesjonalnie. Taką strategię przyjąłem w swojej pracy nad cyklem, o który pytasz. Jednakże sens tych autoportretów odnalazłem dopiero po pewnym czasie od momentu ich wykonania. W pierwszej chwili zadziałał imperatyw konieczności zanotowania ważnych, a nawet przełomowych dla mnie chwil. Fotografia wkroczyła wówczas w moje życie na zasadzie uczestnika, nie zaś tylko narzędzia realizacji założonej koncepcji artystycznej. Nie były to też zwyczajne „zdjęcia pamiątkowe”. Były one, zabrzmi to odrobinę patetycznie, potwierdzeniem wagi chwil istotnych dla kształtu mojej egzystencji.
Na początku wspomniałeś jednak o autoinscenizacji. Wiem, że metodę tę zastosowałeś potem przy niezwykle ważnej dla ciebie realizacji zat. INTROSPEKCJE-WEWNĘTRZNE DOŚWIADCZENIE CIAŁA pokazanej po raz pierwszy w 2012 roku w jeleniogórskim BWA i w tym samym roku w łódzkiej Filmówce. Czy mógłbyś przybliżyć tę metodę?
Piotr Komorowski: Mimo, że nierzeczywiste i jawnie fabularyzowane, sceny z INTROSPEKCJI w istocie, co podkreślam, wskazują na rzeczywiste doświadczenie wewnętrzne, będące dla mnie autentyczną wartością. Wskazują bowiem na ten obszar, w którym przeżywałem traumatyczną prawdę o sobie, w sytuacji, gdy ciało zostało upokorzone poważną dysfunkcją powypadkową. Zastosowana inscenizacyjna strategia nie służyła ukryciu prawdy, lub jej wynaturzeniu, wręcz przeciwnie, pod maską wykreowanej symboliki sprzyjała ukazaniu obszarów doświadczanych w codziennej walce o odzyskanie zdrowia. A w moim przekonaniu sytuacje zanotowane spontanicznie na negatywie po latach nabrały na tyle istotnych znaczeń, iż mogłem się pokusić o wprowadzenie tych zdjęć w kontekst pewnej rzeczywistości artystycznej, choć dla mnie osobiście są wspomnieniem traumatycznych chwil bez reszty zanurzonych w prywatności intymnej kontemplacji.
Elementami INTROSPEKCJI są również ich części zatytułowane DOŚWIADCZENIE I, II, III. Czy mógłbyś pokrótce je scharakteryzować?
Piotr Komorowski: Zacznę może od tego, że sam fakt posługiwania się autoportretem ma znaczenie o tyle, o ile jest dowodem na świadome, nawet bardzo, wewnętrzne doświadczenie siebie. „Mam siebie”, jestem najbliżej, mogę sobie pozwolić na doświadczenia i doświadczanie. Jednakże okres, który minął od chwili wykonania przeze mnie tych fotografii stanowi wystarczającą cezurę czasową, aby spojrzeć na nie z pewnym dystansem: wiem, że na zdjęciach jestem we własnej osobie, jednocześnie zaś odczuwam, że w dzisiejszym ich rozumieniu przeszedłem na stronę znaczeń natury ogólniejszej; konkretny wygląd nie jest już ważny w sensie identyfikacji podobieństwa. Stanowi raczej ilustrację sytuacji psychologicznej, niż skłonność do akcentowania cech osobniczych. To odczucie właśnie spowodowało, że odważyłem się upubliczniać zdjęcia, które przecież w żaden sposób nie schlebiają moim wyimaginowanym pojęciom o mojej powierzchowności. Odnalazłem w nich potwierdzenie tego, co było motywacją do ich wykonania: zdziwienie własnym ciałem, które do pewnego momentu było „przeźroczyste”, a więc niezauważalne, zawsze posłuszne mojej woli. Unieruchomienie, a zwłaszcza groźba odmówienia przez nie posłuszeństwa, stanowiło doświadczenie egzystencjalne ogromnej mocy.
Praca podzielona jest na trzy części?
Piotr Komorowski: Tak. DOŚWIADCZENIE I składa się z pięciu dyptyków. Po lewej stronie przedstawiają one sytuację ze szpitalnej łazienki, kiedy po dłuższym unieruchomieniu i przebytej operacji zmagam się z protestującym ciałem. Stanowią prostą dokumentacją podejmowanych prób ruchowych zaleconych w procesie rehabilitacji. Zdjęcia te, z jednej strony nawiązują do odczuwanego bólu, z drugiej zaś ilustrują tęsknotę do gracji i harmonii, którą reprezentuje ciało zdrowego człowieka. Stąd, w pewnym stopniu, wyrafinowane i konkretne pozy, mogące się kojarzyć z jakimś układem quasi choreograficznym. W rzeczywistości automatycznie naświetlałem kolejne odcinki filmu, bez dbałości o kompozycję czy też technikę zdjęciową. Fotografowanie zatem towarzyszyło ważnemu (z mojego punktu widzenia) wydarzeniu – a w takich przecież chwilach ludzie zazwyczaj sięgają po aparat fotograficzny, chcąc uwiecznić istotny dla siebie moment.
fot. z cyklu Doświadczenie I
A prawe strony dyptyków?
Piotr Komorowski: Wydało mi się zasadne, żeby uzupełnić całość zbliżeniami twarzy przedstawiającymi to, co niewidoczne w sytuacjach z łazienki. Wykrzywione twarze, w sposób nawet nieco przerysowany, to próba wyeksponowania tego, co niewidoczne wprost na dokumentalnych zdjęciach. Taki dualizm zdaje się przedstawiać moje ówczesne odczuwanie: z jednej strony fizycznej degradacji, z drugiej zaś rodzącej się nadziei na powrót do zdrowia.
W DOŚWIADCZENIU II widać wyraźną kontynuację pierwszej części, zmienia się jednak scenografia…
fot. z cyklu Doświadczenie II
Piotr Komorowski: Cztery fotografie składające się na ten zestaw ukazują wyjście z rzeczywistości szpitalnej w przestrzeń własnego domostwa. Sytuacje są zainscenizowane, jednak bliźniacze w stosunku do rzeczywistych. Przestrzeń codzienności, własnego mieszkania, klatki schodowej, to jedyna przestrzeń, w której przez kilka miesięcy z trudem mogłem się przemieszczać. Wykonałem wówczas wiele foto – notatek. Codzienne czynności, zwyczajne i neutralne, narzucały ciału bariery nie do pokonania, albo do pokonania, ale za cenę wysiłku, któremu nierzadko towarzyszył dotkliwy ból. Niemożność, którą wówczas poznałem, była i jest do dzisiaj tym rodzajem doświadczenia, które z jednej strony zdyscyplinowało moje wysiłki czynione w procesie rehabilitacji, z drugiej zaś odkryło prawdę o ograniczeniach zawartych w mechanice własnego ciała. Odkryłem, że ciało bardziej, niżby mi się to wcześniej wydawało, wpływa na kształt mojej psychiki, ale i wyższych czynności intelektualnych. Wszystkie moje siły, cała wola i planowanie przyszłości zdeterminowane zostały jednym postulatem: przywróceniem sprawności fizycznej. Zweryfikowała się – przynajmniej w moim doświadczeniu – teza o prymacie ducha nad materią. To nieco banalne stwierdzenie przyszło do mnie jako refleksja dopiero po skopiowaniu wykonanych wówczas zdjęć. Zredukowane do czarno białych, nieruchomych, pozornie patetycznych póz – obrazów, nawiązują do szerszej perspektywy rozumienia samego siebie.
Ostatni zestaw z tej serii, czyli DOŚWIADCZENIE III, różni się od poprzednich widocznym odejściem od ujęć paradokumentalnych. Czym podyktowana była ta zmiana?
fot. z cyklu Doświadczenie III
Piotr Komorowski: Pojawiła się w pewnym momencie potrzeba wykonania fotografii z założenia mających przenosić znaczenia symboliczne. Podjąłem więc próbę wykonania stosownych autoportretów w sytuacji quasi studyjnej. W założeniu miały powstać obrazy – idee, gdzie model przybiera funkcje wcześniej zaprogramowane. Tak było w przypadku zdjęcia ukazującego siedzącego (w domyśle: na tronie) króla, trzymającego w ręku złote jabłko – insygnium władzy. W kategoriach estetycznych zamiar ten jednak się nie powiódł, bowiem nawet przez jawnie sztuczną obecność na planie przebijała cała prawda tamtych chwil: nie dająca się ukryć presja aktualnej sytuacji. W moim przekonaniu seria ta, obok widocznego dyskomfortu cielesnego, przemyca jednak elementy wielkiej radości: oto jestem wybrańcem, bo żyję, chodzę, doświadczam bodźców. Moje ciało pokonuje własną niemożność. Jednocześnie umysł i jego dyspozycje zdają się zwolna przekraczać ograniczenia ciała. To, co w sposób śladowy zostało zanotowane na kliszy fotograficznej jest dalekim echem głębokiej transformacji rzutującej na kształt reszty mojego życia.
Przeglądając fotografie z cyklu WIELOŚWIATY z 2021 roku na pierwszy rzut oka miałam wrażenie obcowania ze zdjęciami będącymi kontynuacją twoich pierwszych cykli. Jednak wpatrując się dłużej, zaczęłam dostrzegać ich wyjątkowe, w pewnym sensie „niewytłumaczalne” elementy – subtelne zakłócenia przestrzenne, o których Elżbieta Łubowicz w Formacie nr 86 napisała, że „wywołują wrażenie dezorientacji i niepokoju z powodu niezidentyfikowanej dziwności widoku”. Jak zbudowane są te prace?
fot. z cyklu Wieloświaty
Piotr Komorowski: Bazą są fotografie wykonane w latach 80 ubiegłego wieku przy pomocy starego, analogowego aparatu. Seria ta, mimo iż powiększona wówczas do formatów wystawowych, nigdy wcześniej nie była omawiana, ani pokazywana. W minionym roku dopiero połączyłem te zdjęcia z naturalnymi rekwizytami (kamykami, źdźbłami traw, ziemią itp.) w zupełnie nowe konfiguracje, dzięki czemu sama fotografia stała się „obiektem do sfotografowania”. Rekwizyty na ogół zachowują swoją właściwą skalę, ale przestrzeń rozpada się na tę z pierwszego i drugiego planu. W największym skrócie – w zestawie tym najbardziej interesują mnie dwa aspekty. Po pierwsze, obraz sam w sobie, jego wymiar estetyczny. Po drugie, połączenie dwóch wymiarów: istniejących od 30 lat fotografii i zrealizowanych współcześnie asamblaży. Myśląc zaś o ostatecznej formie prezentacji wystawowej, skłaniam się ku użyciu głębokich ram dających możliwość wydobycia przestrzenności powstałych kompozycji.
Chciałabym bardzo krótko zapytać cię jeszcze o dwa cykle. Pierwszym jest FOTOGRAFIA NIEINTENCJONALNA. Czy nie jest tak, że każdy z nas posługując się aparatem fotograficznym tworzy obrazy nacechowane swoim doświadczeniem, charakterem, czy właśnie - intencjami?
fot. z cyklu Fotografia Nieintencjonalna
Piotr Komorowski: Nasze świadome postrzeganie rzeczywistości najczęściej ma charakter utylitarny: służy rozpoznaniu świata, przyporządkowaniu bodźców wizualnych kategoriom pojęciowym. Natomiast widzenie obiektywu fotograficznego jest obojętne, nieintencjonalne. Powstające obrazy przyjmują charakter nie-sprawozdawczy. Zaświadczają o prawdzie obrazu, nie o prawdzie obiektywnej. Okazuje się, iż taki nieintencjonalny obraz może być intrygujący w swojej konstrukcji, akcentując swoją „mechanistyczną autonomię”. Jeśli nie zaświadcza o tzw. prawdzie obiektywnej, o tym, co widzą oczy, to tworzy rodzaj symulakrum, nie mającego swojego odpowiednika w rzeczywistości. A może jednak ma… Tyle że mechanika, czy filozofia tej odpowiedniości jest bardziej złożona. W cyklu tym zastosowałem technikę zdjęciową opartą o wykorzystywaną niegdyś, ale w innej intencji, płaską głębię ostrości, przy odległości ustawionej na nieskończoność i pełnym otworze przysłony. Nie wchodząc w zbytnie analizy, po prostu polubiłem powstałe w ten sposób obrazy, które stanowią ilustrację niektórych moich aktualnych poszukiwań, nie obciążonych zbytnio presją założonej drobiazgowo intencji. Niech się dzieją same z siebie- te obrazy. Moim zadaniem jest wyłowienie tych, które akceptuję.
Na ostatni zestaw, o który chcę zapytać, składają się fotografie dokumentujące rzeczywistość wprost, ukazujące przeróżne absurdy codzienności. Portretujesz tu konsekwencje przepychu, dążenia do dobrobytu, czy zwykłej bezmyślności. Dlaczego PANDEMONIUM?
fot. z cyklu Pandemonium
Piotr Komorowski: Słownik Języka Polskiego podaje dwa znaczenia tego terminu: „królestwo szatana i demonów” oraz „przerażające sytuacje, wydarzenia lub miejsca”. Na zdjęciach, o które pytasz, widać sytuacje bardzo dosadne w swojej symbolice. Ukazują one różne absurdalności wynikające z nieoczekiwanych relacji przedmiotów wobec siebie. To gotowe inscenizacje, noszące nierzadko charakter wyrafinowanych, jakby celowo przez kogoś uczynionych „instalacji artystycznych”, przekazujących w sposób niezamierzony istotne komunikaty o nas samych, w nieco krzywym i gorzkim zwierciadle. Tego typu fotografie wykonuję przez całe życie, teraz postanowiłem niektóre z nich upublicznić, wierząc w ich symboliczny, uniwersalny przekaz, stawiający często niewygodne pytania, innym razem konstatujący groteskową rzeczywistość...
Jak wspominałam już na początku naszej rozmowy, chciałabym poprosić cię również o podzielenie się z naszymi czytelnikami swoimi poglądami na temat pracy dydaktycznej. W jaki sposób da się połączyć pracę twórczą i naukę fotografii?
Piotr Komorowski: Wychodzę z założenia, które objawiło mi się po latach uprawiania zawodu nauczyciela akademickiego, a którego pewne potwierdzenie odnalazłem później w uwagach profesora Kowalskiego z warszawskiej ASP. Mam tu na myśli jego koncepcję „twórczej dydaktyki” czy też „dydaktyki partnerskiej". Uważam, że to, co dzieje się w obszarze dydaktyki, bezwzględnie powinno nosić znamiona kreacji. W swojej pracy nauczyciela muszę zajmować stanowisko wobec dokonań studentów – odnaleźć myśl, zwerbalizować ją i podać w atrakcyjnej formule. Student przychodzi do mnie posiadając pewien punkt zaczepienia, inspirację, którą na dalszym etapie wspólnie rozwijamy. I to wydaje się najciekawszym i najważniejszym elementem tego rodzaju podejścia do pracy dydaktycznej. Gdyby nie to, prawdopodobnie nie związałbym się z tym zawodem.
Nie wystarczałyby ci suche, ostre korekty?
Piotr Komorowski: Nie byłyby skuteczne. Kieruję się zasadą, którą wypracowałem sobie stosunkowo wcześnie, żeby w propozycjach studenckich akcentować raczej to, co wartościowe, i jednocześnie minimalizować ilość opinii negatywnych. To założenie potwierdziło mi się statystycznie - pozytywna i konstruktywna krytyka przynosi dużo lepsze efekty. Strachu i lęku mamy dość na co dzień. Uważałbym za absurd sytuację, w której studenci przychodziliby do mnie spętani obawą o słuszność swoich propozycji.
Jaki wpływ wspomniane rozmowy i działania ze studentami mają na twoją twórczość artystyczną?
Piotr Komorowski: Na pewno są rodzajem permanentnego ćwiczenia się w formułowaniu idei i budowaniu skończonych realizacji. Także ćwiczeniem rzemiosła, ryzyka i odwagi. Poza tym, są sposobem na utrzymanie „kondycji kompetencyjnych” . Czy jednak wpływa to bezpośrednio na moją fotografię? Jest to praca, na którą wydatkuję sporą porcję ograniczonej przecież energii. Po zajęciach nie zawsze zostaje jej tyle, ile bym chciał przeznaczyć na własne realizacje, ponieważ ilość emocji, myśli, powołanych do istnienia teorii i koncepcji spełniła się w poważnym stopniu. Jest to forma pewnej „ofiary” na rzecz swojej pracy, którą każdy dydaktyk składa. I nie ma w tym nic złego.
Pamiętam zajęcia z tobą, gdzieś tak w okolicach roku 2000, w trakcie których podkreślałeś wagę codziennego obcowania z fotografią – rytmicznego, konsekwentnego działania mającego na celu „profesjonalizację” naszych postaw w obszarze tzw.fotografii artystycznej. Osobiście, wzięłam sobie tamte rady głęboko do serca. Czy dzisiaj również powtarzasz je swoim studentom? Idea dyscypliny w fotografii wciąż jest ci bliska?
Piotr Komorowski: To było dawno temu, ale nadal się pod tym podpisuję. Nadal jestem przekonany, że powinno się dążyć do pewnego rodzaju obsesji na punkcie swojego medium - trzeba czytać, trzeba uważnie patrzeć - aby widzieć, trzeba wykonywać „do końca” (aż do wydrukowania czy też skopiowania w ciemni) skończone fotografie, i wzbudzać w sobie coś, na co nie znajduję teraz określenia, ale co jest rodzajem presji, oczekiwania, podniecenia i świadomości tego, że możliwość ujmowania świata w obrazy w każdym momencie jest ze mną, że potrafię utrwalić te obrazy i że daje mi to satysfakcję. W każdej dziedzinie, żeby osiągnąć pułap profesjonalizmu, czyli rodzaj sprawczości gwarantującej możliwość zrealizowania powziętych projektów artystycznych, niezbędne wydają mi się owa obsesja i emocjonalne zaangażowanie.
Nie uważasz jednak, że postulaty codziennego kontaktu z fotografią sformułowane wtedy, czyli w latach 90-tych, i dzisiaj, w dobie fotografii komórkowej, mają zupełnie inny wydźwięk?
Piotr Komorowski: Myślę, że jest to pomieszanie z poplątaniem. Nie nazwałbym nieintencjonalnego, wręcz „fizjologicznego” uruchamiania smartfona czymś, co ma wiele wspólnego z twórczością fotograficzną. Należałoby zadać pytanie, kiedy pojawia się „artystyczna fotografia” - żeby pozostać przy starej, przebrzmiałej nomenklaturze – bo to, że możemy w nieskończoność i bezmyślnie mnożyć foto-obrazki nie oznacza jeszcze, że rzeczywiście obcujemy z fotografią w jej twórczym aspekcie. Nawiasem mówiąc, uważam fotografię komórkową za świetne narzędzie. Uważam jednak, że często używamy aplikacji fotograficznych do rejestrowania swojej codzienności niejako poza świadomością, co generuje całe stosy nikomu niepotrzebnych rejestracji.
Oczywiście - jest także wiele ciekawych działań bazujących na użyciu smartfonów. Sam fakt używania danego narzędzia nie determinuje jakości i sensu jego użycia. Osobiście także nierzadko się nim posługuję, traktując je jako równoprawny do innych fotograficzny rejestrator. Jest w tym odrobina magii, częściej czuję się dzięki temu właścicielem danej, niespodziewanie ofiarowanej mi, ważnej chwili.
Piotrze, niezmiernie cieszę się z twojego udziału w projekcie Portfolio jako archiwum. Bardzo dziękuję Ci za dzisiejszą rozmowę, a wszystkich jej czytelników zapraszam do śledzenia mediów społecznościowych, gdzie w najbliższych dniach prezentowała będę fragmenty prac, o których zgodziłeś się dziś opowiedzieć.
Do zobaczenia.
Autorem wszystkich fotografii w tym artykule jest Piotr Komorowski.