Mobile menu

O planowaniu i zrządzeniach losu
(z Anetą Więcek – Zabłotną)

22 października 2021

wpis nr 22

 

 

O planowaniu i zrządzeniach losu

(z Anetą Więcek – Zabłotną)

 

Aneto, zapowiadając nasze dzisiejsze spotkanie, wspomniałam czytelnikom Portfolio jako archiwum o tych cechach twojej twórczości, które osobiście podziwiam, a które na pierwszy rzut oka mogą pozostać niezauważone. Chodzi mi mianowicie o drobiazgowe planowanie kolejnych przedsięwzięć, o przemyślany od początku do końca proces powstawania zestawów. Jeśli więc nie masz nic przeciwko temu, chciałabym, żebyś uchyliła nam rąbka tajemnicy i opowiedziała o tym, jak wyglądało to w praktyce.

Zacznijmy może od PRZENIKANIA, często nagradzanego i prezentowanego cyklu, który z racji swojej dosadności i swego rodzaju brutalności przedstawionych obrazów, mocno wdziera się w pamięć i nie pozostawia w odbiorcach miejsca na obojętność…

Aneta Więcek – Zabłotna: Zestaw ten rzeczywiście spotkał się z dużym zainteresowaniem, był nagradzany i wyróżniany. Jednak paradoksalnie – nie lubię go pokazywać. Powodem jest pewnie to, że na fotografiach tych próbowałam ukazać ból i strach związany z chorobą i bardzo poważną operacją mojego ojca, którego bardzo kocham. Na szczęście wszystko zakończyło się sukcesem i mój tato cieszy się życiem i zdrowiem. Dla mnie osobiście wykonywanie tych zdjęć było zatem rodzajem oczyszczającej terapii, która, jak później się okazało, niosła w sobie całe mnóstwo uniwersalnych kontekstów. Jeśli zaś idzie o stronę techniczną, było to dosłownie lepienie z mięsa. Być może bałam się pracy z ludźmi, dlatego wykorzystałam dwanaście manekinów i obrabiałam codziennie piętnaście kilogramów mięsa. Sprzedawczyni patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Nie chciałam, żeby cały ten nadmiar zepsuł się i zmarnował, więc po skończonej pracy oddawałam go dla jej zwierząt…

 

Innym zestawem, który wywarł na mnie silne wrażenie, są WSPÓŁCZESNE ŚWIĘTOŚCI. Fotografie te są starannie wypracowane (czysty obraz, precyzyjnie ustawiony stół, zachowane równoległości linii względem kadru itp.). Okazuje się jednak, że skrupulatność ta dotyczyła samego pomysłu, bo podczas robienia zdjęć musiałaś zdać się na działanie przypadku…

Aneta Więcek – Zabłotna: Nie nazwałabym tego działaniem przypadku. Dokładnie wiedziałam co i jak chcę sfotografować – każdy kadr miałam w głowie dopracowany w szczegółach. Praca koncepcyjna zajęła więc sporo czasu. Co innego, jeśli chodzi o sam moment wykonywania tych fotografii… Zatem precyzyjniej – nie zdałam się na przypadek, ale musiałam zmieścić się w określonych ramach czasowych. Miałam trzy minuty. Tak podeszły do tego cyklu moje dzieci: „Jeśli się zmieścisz – masz szczęście; jeśli nie – no cóż…”. Myślę jednak, że wiedziały, że poradzę sobie z tak ustawioną poprzeczką. Poniekąd zresztą, to czasowe ograniczenie koresponduje w jakimś sensie z tematyką samego zestawu, w którym starałam się ukazać niektóre problemy, z jakimi boryka się współczesna rodzina – konfrontację ze zdobyczami techniki przenoszącymi jej członków (szczególnie tych młodszych) w wirtualny świat, co skutkuje zaburzeniami relacji.

 

Z podobnym, ekspresowym tempem wykonywania zdjęć mamy do czynienia w DIALOGU. Sam proces fotografowania trwał dosłownie chwilę, a modele nie dostali czasu do namysłu. Przyszło mi do głowy, że może być to jeden z powodów tego, dlaczego klatki te sprawiają wrażenie tak autentycznych – że dostrzegłaś i zarejestrowałaś spontaniczną, naturalną reakcję…

Aneta Więcek – Zabłotna: W „Dialogu” mamy do czynienia z portretami dzieci, które pewnego dnia dosłownie wpadły do mojej pracy. Rozbawione i zaciekawione miejscem pozowały do zdjęć niejako mimochodem, prawie nie zatrzymując się w biegu. Cała ta „sesja” zajęła nie więcej niż kwadrans. Jednak również i tym razem cały zestaw miałam uprzednio obmyślany i dopracowany w szczegółach. Czekałam tylko na dogodny moment i na modeli, którzy oddaliby na fotografii to, co już sobie zaplanowałam. Także i w tym przypadku temat i proces wydają mi się ściśle powiązane – towarzyszące współczesnemu człowiekowi tempo życia i przysłowiowe „zabieganie” generują problemy w komunikacji, przez co nawiązanie dialogu staje się coraz trudniejsze do zrealizowania, a czasami wręcz niemożliwe.

 

Na tle zestawów, o których dotąd rozmawiałyśmy, STYGMATY wyróżniają się między innymi tym, że fotografujesz tu obcych sobie ludzi. Przyznam szczerze, że kiedy zobaczyłam te zdjęcia po raz pierwszy, nie wiedziałam co o nich myśleć. Opowiedziałaś mi jednak o nich i w pewnym sensie ukierunkowałaś odbiór...

Aneta Więcek – Zabłotna: Osoby przedstawione na zdjęciach, o które pytasz, to moi podopieczni, z którymi spotykam się codziennie w pracy, trudno więc nazwać ich do końca „obcymi”. Dobrze ich znam – żyją i funkcjonują w obrębie rodzin i grup społecznych. Chcą być i są lubiani. Często jednak, identyfikowani są jako „chorzy”, a przez to pozbawieni indywidualności, jednostkowości. Z pewnością nie zasługują na zredukowanie ich podmiotowości do numeru - kodu choroby. Posłużyłam się tym zabiegiem, zamianą człowieka w numer, żeby pokazać, że to, co dla urzędników stanowi jedyny sposób identyfikacji tych ludzi, dla nich samych jest wyrokiem.

 

Zupełnie odrębnym zestawem jest TOŻSAMOŚĆ MIASTA, a więc fotografie, które wymagają bezpośredniego kontaktu, ponieważ w tym przypadku ich fizyczna wielowarstwowość przekłada się bezpośrednio na przekaz, który niosą.

Aneta Więcek – Zabłotna: Ten cykl to pięć, sześć lat świadomego działania. Otaczałam się twórczymi ludźmi, ulepiłam głowy, zamówiłam u szklarza lustro. Wiedziałam, że w tym zestawie kryje się potencjał. Męczyło mnie jednak to, że nie mogę odnaleźć ostatecznej formy przekazu. Szukałam więc. Szukałam i byłam czujna. Pewnego dnia weszłam do fotolabu i powiedziałam, że nie wyjdę do momentu, aż nie wpadnę na pomysł, który pozwoli mi fajnie zrealizować ten projekt. W pewnym momencie zjawili się inni klienci, żeby drukować swoje fotografie ślubne. Podchwyciłam ich pomysł na kalkę – taką, jakich używało się w starych albumach. Wypracowywałam więc ten cykl latami, ale sama kluczowa kombinacja zajęła ledwie ułamek chwili.

 

Niemal zawsze opowiadasz o ludziach i ich problemach. Sama zresztą określasz swoje prace jako fotografię socjologiczną. Czy udało ci się kiedyś odejść od tego typu perspektywy?

 

Aneta Więcek – Zabłotna: Poszerzyć spektrum fotograficzne i odejść od fotografii społecznej starałam się podczas pracy nad BLIZNAMI. Zajęłam się pejzażem, ale miałam potrzebę dodania czegoś od siebie. Niestety sam pejzaż mnie nie satysfakcjonował. Po raz kolejny przekonałam się, że nie wystarcza mi czysty obraz, że muszę dodatkowo wejść z nim w interakcję, odpowiedzieć działaniem na obrazowanie. Dopiero wtedy czuję, że jest to spójne, a przede wszystkim - moje… W przypadku tego zestawu kluczowy okazał się upominek, który, na pierwszy rzut oka, zupełnie do mnie nie pasował - w prezencie świątecznym dostałam zestaw nici. Szycie nie jest moją pasją - te pętelki, supełki i ściegi to istny dramat. Ale w połączeniu z obrazem fotograficznym nabrały sensu. Zdjęcia zakopałam w ziemi, gdzie poddane działaniu warunków atmosferycznych leżały przez trzy miesiące. Niszczyłam je i poddawałam destrukcji po to, by później je... pozszywać i stworzyć BLIZNY.

 

Niezwykle interesujące są również twoje wielkoformatowe, dopracowane w każdym szczególe fotografie z zestawu BAJKI PRAWDZIWE. Widziałam zdjęcia z backstagu i wiem, że nie było tam miejsca na błąd, niedopracowanie, czy pominięcie jakiegoś ważnego szczegółu. Ale i w tym przypadku nie wszystko dało się zaplanować…

Aneta Więcek – Zabłotna: Sam pomysł na zestaw narodził się w knajpie, a pierwszy szczegółowy szkic powstał na kawiarnianych chusteczkach, które zachowałam do dzisiaj. Modelami stali się moi bliscy – członkowie rodziny i słuchacze Autorskiego Laboratorium Fotograficznego. Zanim przywdziali przypisaną sobie rolę, nic o niej nie wiedzieli, nie byli instruowani. Dopiero po wszystkim okazało się, że odgrywane role zrządzeniem losu zostały dopasowane adekwatnie do ich życiowych historii. Opracowywane bajki były ogólnie znane, a moją intencją było przeniesienie bajkowych motywów do świata codziennego i ukazanie rozdźwięku pomiędzy ogólnie przyjętymi wzorcami a rzeczywistością.

 

Wygląda więc jednak na to, że w twoje szczegółowo zaplanowane działania twórcze, od czasu do czasu, wkrada się jednak nuta improwizacji…

 

Aneta Więcek – Zabłotna: Oczywiście. Tak było na przykład w przypadku STANU ZAWIESZENIA. Wiedziałam, co chcę sfotografować, ale to, co zobaczyłam zwyczajnie mi się nie spodobało. Szukałam więc dalej – poszłam do pokoju syna, gdzie na biurku stała lampka i leżały jakieś szpargały, bibuły itp. Zaczęłam łączyć to wszystko ze sobą i oglądałam pod różnymi kątami, aż uzyskałam ciekawe światło. Kombinowałam naprawdę długo, wycinałam z wyjściowego formatu 13x18, sklejałam, skanowałam… W ten sposób powstał mój zestaw pandemiczny.

 

 

No tak, pandemia wszystkim nam dała się we znaki. Co ciekawe, większość z nas stara się o niej opowiadać również w swojej twórczości, traktując to doświadczenie jako znak czasu, coś uniwersalnego.

 

Aneta Więcek – Zabłotna: Poniekąd ja także należę do tej grupy. W przypadku zestawu TO próbuję się rozprawić z niektórymi pandemicznymi strachami. Jest to dwuetapowa realizacja – zrobione z papieru maski, odlewy na manekinach i oczy moich znajomych. Tak jak wspomniałaś, można je potraktować uniwersalnie – bez względu na to, jaką maskę przywdziejesz, oczy i tak cię zdradzą…

 

Aneto, jestem przekonana, że po takiej zapowiedzi, nie muszę nikogo szczególnie zachęcać do bliższego zapoznania się z twoją twórczością. Fragmenty projektów, o których rozmawiałyśmy, przez najbliższe kilka dni będziemy prezentować czytelnikom w mediach społecznościowych Portfolio jako archiwum, gdzie wszystkich serdecznie zapraszam, a tobie bardzo dziękuję za dzisiejszą rozmowę.

 

Do zobaczenia.

Wszystkie fotografie w tym wpisie wykonane są przez

Anetę Więcek-Zabłotną.

 

Oprawę muzyczną przygotował Mikołaj Tarsa.