wpis nr 23
O kilku autoportretach
W dzisiejszym wpisie chciałabym podzielić się z wami kilkoma przemyśleniami na temat mniej lub bardziej opisowych zestawów, oraz pojedynczych, czasami zupełnie przypadkowych, fotografii zaliczających się do większego zbioru moich autoportretów. Rys osobowościowy sytuuje mnie, jak sądzę, bardzo daleko od wszelkiego rodzaju narcystycznych pobudek, a zatem zdjęcia, które mam tutaj na myśli, nie miały być wykorzystane do podkreślenia (obiektywnego, czy też subiektywnego) piękna, ale posłużyć jako narzędzie bezpośredniego, a przy tym nierzadko brutalnego, opisu mojej fizyczności – zachowania mojego fizycznego wizerunku.
Jak wspomniałam już w jednym z poprzednich tekstów, na pewnym etapie mojego osobowościowego i artystycznego dojrzewania niezwykle istotną rolę odegrała fototerapia. Tym razem jednak, żeby uniknąć zbędnych powtórzeń, chciałabym skupić się przede wszystkim na roli, jaką fotografia może odegrać w dokumentowaniu tego, co w naszym życiu, i w nas samych, ulotne i niepowtarzalne...
Swego czasu postanowiłam, że będę wykonywała coroczny autoportret w dniu (i godzinie) moich urodzin. Jednak klatek podpisanych jako 07:45 uzbierało się nie więcej, niż trzy. Powstały one w miejscu i czasie, w którym czułam się bezpiecznie. Przedstawiają widok mojego pokoju z górą prania i wielkoformatowym, grupowym aktem na ścianie. Dzisiaj żałuję, że nie kontynuowałam tego tematu choćby w celu rzetelnego dokumentowania miejsc, w których przyszło mi żyć. Tym razem jednak brak konsekwencji, codzienne zabieganie i następujące jedna po drugiej, dynamiczne zmiany w moim życiu, oddaliły mnie od celebrowania swoich urodzin, co w naturalny sposób położyło kres całemu projektowi.
Natarczywe (a takie czasami bywa w moim przypadku) autofotografowanie przypomina operację na własnym organizmie. Pozwalam sobie na badanie samej siebie i z samą sobą umawiam się na działania. Zdarza się również, że samą siebie zawodzę (choćby wspomnianym powyżej brakiem konsekwencji). Jako swój własny model jestem permanentnie dostępna, elastyczna i świadoma tego, czego oczekuje ode mnie fotograf. Gwarantuję więc sobie bezpieczeństwo pracy, która w opisywanej konfiguracji zależy tylko (i aż!) od mojej silnej woli.
Zastanawiam się również, z jakim rodzajem transgresji mamy do czynienia podczas wykonywania autoportretów. Intuicja podpowiada mi, że dochodzi w tym przypadku do umownego przekroczenia granicy w opisie samego siebie i nadanie nowej wartości swojemu bytowi. Sama, wybierając tematy, niejako naturalnie stawiam najczęściej na te, które (mniej lub bardziej wprost) dokumentują może własne życie, łudząc się, że kiedyś kogoś będzie ono ciekawiło…Takim właśnie cyklem jest DOŚĆ. Składa się na niego kilkadziesiąt fotografii, z których jak dotychczas zdecydowałam się pokazać tylko jedną. Opadły mnie wątpliwości – czy ma to realny sens? czy odbiorców w ogóle może zainteresować wiedza ot tym, czego mam dość? A jeśli tak, to co będą mogli/chcieli z taką wiedzą zrobić?
Niedawno, podczas codziennego przeglądania posiadanych zasobów, natrafiłam również na pokaźny zbiór swoich zdjęć legitymacyjnych, dowodowych i paszportowych. Lubię te fotografie, bo bezpośrednio zaświadczają o zmianach mojego wizerunku i urody – zgromadzone razem mają wiele do powiedzenia o przemijaniu. Nierzadko zdarza się tak, że w chwili wykonywania danego autoportretu, trudno jest pogodzić się ze swoim odbiciem w lustrze (dzisiaj z pomocą przychodzą rozmaite fotofiltry wygładzające zmarszczki). Ale te same wizerunki, oglądane po latach, mogą już sprawiać nam radość, jeśli tylko, zachowując odpowiedni dystans, pozwolimy sobie na chwilę delikatności i wyrozumiałości w odbiorze samych siebie.
Jednakże w autoportretach sam wizerunek nie koniecznie musi odgrywać kluczową rolę. Można bowiem skupić się na opowieściach, kontekstach, wspomnieniach. W swojej pracy postanowiłam opowiadać, między innymi, o ważnych dla mnie miejscach, które w pewnym sensie już nie istnieją. Jednymi z nich są mieszkania moich niedawno zmarłych babć. Wspólnie z Agnieszką Laskus sfotografowałyśmy ich domy, które zostały sprzedane, wyremontowane i na nowo zaaranżowane, a co za tym idzie, wyczyszczone z pamięci o tych niezwykle ważnych dla mnie osobach. Po raz kolejny więc fotografia przyjęła tu rolę protezy pamięci, która (mam taką głęboka nadzieję) pomoże mi na długo zachować wyraźne wspomnienie o tym, co było tak bardzo istotne…
Nadszedł czas, żeby zaprosić was na spotkanie z kolejnym gościem biorącym udział w projekcie Portfolio jako archiwum. Tym razem będę miała przyjemność spotkać się z Agnieszką Antosiewicz – Mas, która podczas rozmowy zgodziła się ze mną co do tego, że dzięki fotografii zyskujemy wyjątkową szansę stworzenia swojego szeroko pojętego autoportretu i opisania tego, co dla nas najbardziej istotne, choć niekoniecznie łatwe, czy oczywiste.
Do zobaczenia.