Mobile menu

O cięciu i sklejaniu przeszłości

(z Weroniką Teplicką)

28 lutego 2023

wpis 34

 

O cięciu i sklejaniu przeszłości

(z Weroniką Teplicką)

 

 

Kiedy po raz pierwszy ujrzałam twoją twórczość, od razu coś mnie w niej zaintrygowało. Nie zastanawiałam się długo nad zaproszeniem ciebie do rozmowy. W jakiś dziwny sposób zostałam zahipnotyzowana twoją sztuką, gestem artystycznym. Podczas rozmowy oczarowała mnie także twoja postawa twórcza. Z pełną odpowiedzialnością zapraszam wszystkich do przeczytania tego wywiadu i poznania cię jako bardzo świadomej artystki, która często dotyka niełatwych aspektów życia codziennego. Opowiedz nam o swoich początkach. Gdzie zaczęła się twoja artystyczna droga?

 

Weronika Teplicka: W moim rodzinnym mieście, Koszalinie. Kiedy miałam trzynaście lat, poczułam powołanie do tworzenia sztuki. Niestety w okresie wczesnego dojrzewania byłam bardzo podatna na to, co mówiono podczas lekcji religii. Uwierzyłam katechetce, że najlepszym sposobem na spędzenie życia jest pójście do zakonu i poświęcenie swojego życia Bogu. Zapewniała mnie, że w swoim czasie usłyszę głos powołania. Niczego jednak takiego nie usłyszałam. Coraz mocniej za to ciągnęło mnie w stronę sztuki, dlatego poprosiłam rodziców o zapisanie mnie na lekcje rysunku. Później dostałam się do Liceum Plastycznego na tkaninę artystyczną.

Po skończeniu szkoły średniej wyjechałam do Poznania. Za drugim razem dostałam się na Wydział Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych (obecny Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz). Wcześniej przez rok studiowałam historię sztuki.

Pierwsze dwa lata studiów spędziłam w pracowni malarstwa akademickiego, gdzie odtwarzałam ustawiane przez asystenta martwe natury. Na wystawach w między innymi poznańskim Arsenale czy warszawskiej Zachęcie oglądałam sztukę współczesną, która znacznie różniła się od tego, co robiliśmy w pracowni.

Wraz z moim kolegą wybrałam pracownię malarstwa prof. Piotra C. Kowalskiego, gdzie pod jego kierunkiem oraz z pomocą Karoliny Wysockiej stworzyłam pracę dyplomową. Współpraca z tą dwójką artystów była naprawdę wyjątkowa. Otrzymałam dużo zrozumienia i wsparcia. Oboje jednakowo kibicowali rozwojowi każdej ze studentek i studentów dzieląc się również swoim doświadczeniem. To był niesamowity czas. Całe dnie spędzałam w pracowni, przez co jeszcze bardziej pokochałam malarstwo.

Pierwsze półrocze czwartego roku spędziłam na Erasmusie w Neapolu. Wynajmowany przeze mnie pokój przylegał do ogromnego tarasu, więc mogłam tam stworzyć pracownię. W tym miejscu powstało mnóstwo rysunków czy akwareli. Do tej pory służą mi one jako inspiracje.

Neapolitańska akademia okazała się bardzo specyficzna. Dobrze zapamiętałam akcję polegającą na doprowadzeniu pracowni do porządku przez oczyszczenie jej z wszelkich zalegających materiałów, prac, niepotrzebnych rzeczy. Dzięki temu miało się również dokonać w nas oczyszczenie duchowe. Profesor zaproponował wspólne rozdrabnianie śmieci i odpadów przez rozkawałkowywanie, miażdżenie, rozkuwanie, rozproszkowywanie. Z powstałym drobin studentki i studenci usypali symboliczny dywan. Ten proces wywarł na mnie ogromne wrażenie. Zaczęłam zastanawiać się nad sposobem wykorzystania z pozoru nic nieznaczących rzeczy i czynności. Długo myślałam nad symboliką odpadów i możliwości wykorzystywania istniejącej materii do transformacji. W późniejszym czasie bacznie obserwowałam zachowania mojej psicy, która odczuwała instynktowną potrzebę rozdrabniania i rozkawałkowania śmieci. Po powrocie ze stypendium przełożyłam doświadczenie zdobyte w Neapolu na moją aktywność malarską. Przestałam zagruntowywać płótna, wylewałam na nie farbę i wyczekiwałam efektu. Chciałam ograniczyć gest artystyczny do minimum, pokazując na płaszczyźnie obrazu przekroje przestrzeni. Moje malarstwo stało się bardziej formalne. Poszukiwałam czasu, przestrzeni, doświadczeń medytacyjnych. Przez pewien zbieg okoliczności poznałam książkę Czwarty wymiar Piotra Demianowicza Uspienskiego, co pozwoliło mi zacząć eksperymentować z płaszczyzną obrazu.

Dwa lata po ukończeniu studiów wróciłam do Koszalina. Postanowiłam rozpocząć życie jako zwyczajna obywatelka. Znalazłam pracę w wydawnictwie artystycznym i pomimo stopniowego oddalania się od sztuki, ona ciągle do mnie powracała.

Najsilniej wróciła, kiedy musiałam uporządkować garaż zmarłego ojca. W tym miejscu przechowywałam obrazy z czasów studiów oraz szkice malarskie. Nie potrafiłam tak po prostu pozbyć się tych rzeczy. Szukałam sposobu na ich skondensowanie, zmniejszenie objętości. Pocięłam i posklejałam swoje obrazy z pierwszego oraz drugiego roku studiów. Po przeobrażeniu ich w nowa formę stały się dziełami sztuki.

Jedną z moich twórczych aktywności było również dokumentowanie życia. Czasami w przerwach między malowaniem filmowałam swoje normalne czynności domowe. Zdarzało się, że w kadrze pojawiała się moja psica, Rea. Na początku ją wyganiałam, ale stopniowo przestałam, ponieważ doszłam do wniosku, że dla zachowania autentyczności nagrań nie powinno się niczego zmieniać.

Mieszkając na prowincji, nie mam dużego dostępu do sztuki, ale dzięki codziennemu nagrywaniu sztuka zawsze jest obok mnie. Idea kręcenia filmików przekształciła się w projekt „Opowieści o codzienności”.

Z pewną regularnością wykonuję również zdjęcia aparatem w smartfonie. Fotografuję siebie i wszystko, co znajduje się przede mną. Ze zdjęć buduję kompozycje. Prezentacja każdego pojedynczego kadru nie miałaby sensu, natomiast w tak ogromnym zestawie (projekt realizuję od trzech lat) zaczyna funkcjonować inaczej. Chciałam przenieść proces cięcia i scalania na moje życie, pokazując rozciągnięcie czasu i przekroje mojej rzeczywistości.

 

Jak wygląda twój dzień? Wiem, że jesteś aktywna zawodowo i artystycznie. Da się to połączyć?

Weronika Teplicka: Jestem artystką wizualną. Zajmuję się malarstwem i projektami fotograficznymi, a równolegle pracuję w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku jako kuratorka rezydencji artystycznych. Obie aktywności udaje mi się doskonale połączyć, muszę jedynie dokładnie planować i wykorzystywać każdą wolną chwilę na sztukę.

Przemieszczając się pociągami pomiędzy Słupskiem, Ustką i Koszalinem, dostosowuję moje projekty tak, aby część pracy wykonać w pociągu. Moim ulubionym miejscem pracy jest wagon. Czasem szukam pustego przedziału, żeby móc w nim ciąć płótna, haftować oraz czytać. Zawsze mam przy sobie notatnik. Zdjęcia i filmy mogę wykonywać wszędzie, również przebywając w galerii.

 

Jak to się stało, że podjęłaś pracę w galerii w Ustce?

Weronika Teplicka: Urodziłam się w mieście oddalonym siedem kilometrów od morza. Woda zawsze przewijała się w mojej twórczości, a ja marzyłam, żeby mieszkać bliżej morza. Zgłosiłam projekt „Opowieści o codzienności” w Centrum Aktywności Twórczej w Ustce i tam właśnie uzyskałam możliwość jego realizacji. Wybrałam okres zimowy, ponieważ chciałam porównać moje życie na prowincji do życia turystycznego miasta „poza sezonem”. Pragnęłam też potraktować ten wyjazd jak pobyt w sanatorium lub pustelni, gdzie mogę oddać się pracy twórczej i medytacji. Mogłam nareszcie zastanowić się nad dalszą drogą. Podczas wystawy będącej podsumowaniem projektu, pokazałam pierwsze eksperymenty fotograficzne związane z „Opowieściami o codzienności”. Równolegle galeria ogłosiła konkurs na stanowisko kuratorki rezydencji artystycznych, który wygrałam

Był to dla mnie moment ogromnej euforii. Miałam już pewne doświadczenie przy organizacji wystaw. Wcześniej współpracowałam z Ryszardem Ziarkiewiczem w Galerii Scena w Koszalinie, natomiast realizując program kuratorski w rezydencji mogłam pójść dalej. Zaczęłam pisać teksty do wystaw rezydentek i rezydentów, uczestniczyć w montażach. Każdy dzień stawał się nowym wyzwaniem. Poznałam wiele znakomitych artystek i artystów, przypatrywałam się ich sposobom pracy.

 

Jaka jest twoja sztuka? W jakim kierunku idziesz? Gdzie jest twoja fotografia?

Weronika Teplicka: Moją sztukę dzielę na dwa etapy. Przed rozpoczęciem psychoterapii i po jej zakończeniu. Przed psychoterapią bałam się mówić o sobie, swojej twórczości. Wszystko wydawało mi się słabe, nie warte uwagi. Moje obrazy z czasów studiów ściągałam z krosien i przechowywałam. W projektach malarskich więcej obrazów było odrzuconych niż zaakceptowanych. Interesowało mnie malarstwo abstrakcyjne, ale również nieustannie czekałam na moment, w którym będę gotowa przejść do fazy figuracji.

Ten przełom stopniowo pojawił się po psychoterapii. Poczułam ogromną potrzebę opowiadania o sobie, postawienia siebie w centrum poszukiwań twórczych. Chciałam pokazać ukrywaną dotychczas prawdę o sobie, przyzna się do swoich korzeni.

 

Jakie medium jest dominujące w twojej twórczości?

Weronika Teplicka: Jak mówił mi prof. Piotr C. Kowalski: „odpowiedzią na każde pytanie jest malarstwo”. Nawet jeśli korzystam z fotografii i filmu, fundamentem mojej twórczości od zawsze jest malarstwo.

 

Ciekawym przykładem na łączenie różnych mediów jest portret dziadka.

Weronika Teplicka: Tytuł obrazu "Dziadek - dzieci kiedyś będą dorosłe" jest manifestacją moich emocji z czasów dzieciństwa, gdy nie mogłam o sobie decydować i nie byłam w pełni świadoma otaczającego mnie świata. Proces tworzenia tego dzieła był dla mnie również metodą radzenia sobie z pewnymi rodzinnymi sytuacjami, na które nie miałam wpływu. Dziadek miał dość skomplikowaną historię. Z powodu wojennych traum nadużywał alkoholu. Po rozwodzie z moją babcią zamieszkał ze mną i rodzicami. Jednym z jego obowiązków było odbieranie mnie ze szkoły. Zazwyczaj przychodził po mnie wstawiony. Czasem zagadywał woźną, a czasem ludzi jadących z nami autobusem. Były to dla mnie okropne chwile, pełne wstydu i niezrozumienia. Wszyscy w szkole wiedzieli kim jest „dziadek Weroniki”. Nie wyśmiewali mnie z tego powodu, raczej współczuli. Później dowiedziałam się, że dziadek stosował przemoc domową. Nie mogłam się z tym pogodzić, tym bardziej że po części noszę jego geny. Wtedy narodził się pomysł zniszczenia wizerunku dziadka przez pocięcie, a następnie scalenie go z innym obrazem techniką wyplatania. W ten sposób zostałam władczynią wizerunku dziadka. Mogę go upubliczniać i mówić o rodzinnych traumach.

„Dziadek. Dzieci kiedyś będą dorosłe”, akryl na płótnie

 

O co chodzi we władzy wizerunku?

Weronika Teplicka: Jak pisała Susan Sontag: „Rzeczywistości nie można posiąść, można natomiast posiadać zdjęcia. Nie można posiąść teraźniejszości, można posiąść przeszłość”1.

 

W jaki sposób powstał obraz dziadka?

Weronika Teplicka: Namalowałam portret dziadka na podstawie zdjęcia z jego dowodu osobistego. Ściągnęłam go z płótna i pocięłam w paski, następnie połączyłam go z płótnem zamalowanym wcześniej czarną farbą. Dzięki temu splotowi portret się wydłużył, czego nie przewidywałam, gdy rozpoczynałam nad nim prace.

 

Nie pruje się?

Weronika Teplicka: Nie. Oba obrazy namalowałam na zagruntowanym płótnie. Paski, z których skomponowany został obraz przytwierdzone są do krosna gwoździami.

 

Jak jest zabezpieczony?

Weronika Teplicka: Medium akrylowym.

 

Kiedy zmarł dziadek?

Weronika Teplicka: W 2007 roku.

 

Czy te działania przyniosły ci ukojenie? Poczułaś spokój?

Weronika Teplicka: Zdecydowanie. Zaczęłam mówić o sobie, godząc się z przeszłością. Praca o dziadku była próbą pokazania jego wizerunku i oczyszczenia moich emocji.

 

Dlaczego?

Weronika Teplicka: Chciałam powrócić do sztuki figuratywnej, żeby przyjrzeć się historiom zarówno moim, jak i moich bliskich. W podobny sposób przedstawiłam i transformowałam wizerunki innych członków rodziny.

 

O czym według ciebie opowiada cykl „Opowieści o codzienności”?

Weronika Teplicka: „Opowieści o codzienności” są opowieścią o płynącym czasie, o życiowych zmianach, starzeniu się, ale również o mojej sztuce i jej ciągłym rozwoju. Są dowodem istnienia i akceptacji siebie, sprowadzeniem życia do działania twórczego. Istotny w nim jest czas poświęcony na pracę twórczą oraz czas pomiędzy każdą z aktywności. Liczy się tu także powtarzalność codziennych czynności, które z pozoru wydają się nieistotne, ale w gruncie rzeczy potwierdzają nasze istnienie.

„Opowieści o codzienności”, fotografia

Uważasz, że twoje życie jest nudne?

Weronika Teplicka: Zdecydowanie. Jest nudne, powtarzalne i przewidywalne. Mieszkam w małym mieście, dojeżdżam do pracy tymi samymi pociągami, chodzę z moją psicą na spacery w te same miejsca. Cały czas wykonuję te same czynności. Zdarzają się chwile ekscytacji, ale nie ma w nich decydujących przełomów. Dzięki esejowi Jolanty Brach-Czainy Szczeliny istnienia zrozumiałam, że życie każdego człowieka składa się z monotonnych, powtarzalnych działań, które z pozoru nieistotne, nadają sens naszemu istnieniu.

„Opowieści o codzienności”, fotografia

Czyli nuda Cię inspiruje?

Weronika Teplicka: Nuda jest dla mnie szalenie inspirująca. Od zawsze byłam zainteresowana powtórzeniami w sztuce i eksploatowałem tego samego gestu, motywu, znaku. Moje prace właściwie powielają jeden koncept.

 

„Opowieści o codzienności”, fotografia

W twoim portfolio zderzamy się z ogromną ilością fotografii. Mam wrażenie, że dopiero złączone ze sobą w całość zdają się zapraszać do czegoś szczególnego.

Weronika Teplicka: Pierwszy raz zetknęłam się z pracą w ciemni fotograficznej, gdy chodziłam do liceum. Poczułam wówczas, że na polu sztuki nie jestem w stanie odpowiednio korzystać z tego medium, a proces samodzielnego wywoływania zdjęć mnie przerósł. Być może powodem tych problemów była wrodzona wada wzroku. Zawsze chciałam powrócić do fotografii, ale żeby uzyskać płynność przejścia z malarskich doświadczeń, musiałam najpierw pokonać pewne ograniczenia. Potraktowanie aparatu w smartfonie jako notatnika dał mi taką szansę.

 

Jakość smartfona Ci wystarcza?

Weronika Teplicka: Do dokumentowania mojego życia zdecydowanie tak. Aparaty w smartfonach są coraz lepszej jakości, a czasami najlepszym aparatem okazuje się ten, który mogę mieć zawsze przy sobie.

 

Zazwyczaj mówi się odwrotnie.

Weronika Teplicka: Aparat w smartfonie mogę schować do kieszeni, mogę zrobić komuś lub czemuś zdjęcie, udając że robię je sobie. Mogę wykonać dwa zdjęcia jednocześnie, ponieważ obiektywy znajdują się z dwóch stron telefonu. Są ogólnodostępne, proste w obsłudze i lekkie. Przyczyniły się do demokratyzowania fotografii, bo każdy może robić nimi zdjęcia.

 

Zrobiłaś oszałamiającą liczbę ponad czterdziestu tysięcy fotografii-autoportretów. Jaki znalazłaś sposób na ekspozycję?

Weronika Teplicka: Każde pojedyncze zdjęcie ma wymiary 1 x 1 cm (wykonuję je aparatem w smartfonie w trybie 1:1). Układam z nich moduły w programie graficznym. Każdy moduł ma wymiary 21 x 30 cm, składa się z sześciuset trzydziestu zdjęć ułożonych na zasadzie szachownicy: zdjęcia „selfie” przeplatają się ze zdjęciami wszystkiego, co znajduje się przede mną. Moduły układam tak, aby zawsze stanowiły zamkniętą całość czyli 7 x 8, 10 x 6, 10 x 7. Moduły przyklejam bezpośrednio do ściany, aby nie było widać krawędzi zdjęć.

 

Czy jest to zamknięty projekt?

Weronika Teplicka: Projekt jest w procesie. Początkowo założyłam dokumentowanie mojego życia od pierwszego dnia lockdownu do przyjęcia szczepionki. Wydłużyłam ten czas, być może będę się nim zajmować do końca mojego życia. Rozmiar projektu systematycznie się zwiększa, w miarę upływu czasu pokazuję kolejne zestawy zdjęć. Przygotowuję się do wystawy w Galerii BWA w Kielcach, planuję pokazać tam siedemdziesiąt dwa moduły. Praca będzie więc miała wymiary 270 x 168 cm i złożona zostanie z ponad czterech i pół tysiąca zdjęć.

 

Jak się zaczął ten projekt? Skąd wzięłaś pomysł?

Weronika Teplicka: Realizację projektu rozpoczęłam podczas pobytu w rezydencji artystycznej w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku (styczeń – luty 2020). Projekt kontynuowałam od pierwszego dnia lockdownu i rozwinęłam go w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Kultura w sieci” (czerwiec - sierpień 2020).

Pierwotnym założeniem było wykonywanie w tym samym czasie dwóch fotografii smartfonem trzymając go w jednej pozycji. Fotografowałam siebie i zmieniając obiektyw w aparacie fotografowałam wszystko, co znajdowało się przede mną. Czynność powtarzałam średnio co piętnaście lub trzydzieści minut.Nie fotografuję w czasie snu lub gdy mam zajęte obie ręce. Czasem fotografuję z większą intensywnością, czasem zapominam o fotografowaniu, a czasem w ogóle daję sobie dzień odpoczynku.

Jednym z założeń było utrzymywanie braku narracji, odrzucenie inscenizowania i estetyzowania. Chciałam fotografować wszystko takim, jakie jest w danej chwili. Zazwyczaj pytam o pozwolenie sfotografowania osób, jeżeli wykonuję ujęcia z bliska. Fotografuję spotkania z przyjaciółmi, mając nadzieję że będą szukali siebie na zdjęciach. Kilka osób mogło się znaleźć przez przypadek w moim projekcie, bo akurat przechodzili obok mnie. Zależało mi na demokratyzowaniu wszystkich przedstawień. Zdjęcia z istotnych wydarzeń w moim życiu znajdują się obok tych mniej istotnych. W projekcie każde zdjęcie ma takie same znaczenie i ma tyle samo miejsca. Krótkotrwałe chwile euforii związane z podróżami, ciągi twórcze czy chwile związane z bólem głowy (od lat cierpię na migreny) są tak samo znaczące.

 

Czy cykl filmowy „Obecność” jest konsekwencją fotograficznego projektu?

Weronika Teplicka: Poszukiwałam kolejnego sposobu na dokumentowanie mojego życia. Chciałam tę dokumentację rozszerzyć o ruch i dźwięk, więc postanowiłam wykonać serię filmów wyświetlanych równolegle z nałożonym na siebie głosem. Jedynym ograniczeniem była skala wymiarowa monitorów.

W wybrane dni roku nagrywałam kamerą w smartfonie swoją twarz w różnych, randomowych momentach. Aby złożyć kadr, każdego dnia muszę nagrać przynajmniej sześćdziesiąt cztery epizody.

Każdą sekwencję podzieliłam na sześćdziesiąt cztery kwatery (8 x 8). Jeden dzień to jedna sekwencja. Co piętnaście-trzydzieści minut filmuję siebie aparatem w smartfonie, ujęcie trwa około dziesięciu sekund. Sekwencje składam w ogólnodostępnym, prostym i darmowym programie do obróbki filmów. Podczas mojej obecności związanej z wystawą „Nuda” w Galerii Sztuki Wozownia, wykonałam film z perspektywy aparatu. Składał się z trzynastu sekwencji nagrywanych na przestrzeni trzynastu dni. Obecnie pracuję nad realizacją składającą się z czterdziestu sekwencji. Każda z nich będzie filmowana przez całą niedzielę.

 

Twoje zestawy nawiązują bezpośrednio do opisywania codzienności. Poniekąd powtarzają się wątki.

Weronika Teplicka: Tak. Mam wrażenie, że cały czas powtarzam kilka tych samych motywów i gestów. Jeden wynika z drugiego. Działając w taki sposób mogę powtarzać się, powracać do istniejących już motywów, przeplatać je ze sobą. Kiedyś wydawało mi się, że moje działania są niespójne. Z perspektywy czasu okazuje się, że wszystko jest ze sobą połączone.

 

Stany tymczasowe” to cykl, w którym przetwarzasz swoje wcześniejsze prace i poprzez to nadajesz im nowe znaczenia.

Weronika Teplicka: „Stany tymczasowe” to cykl obiektów, dla których tworzywem stały się te obrazy z pierwszych lat studiów, które przedstawiały martwe natury i modelki. Obrazy były koszmarne, ale nie niszczyłam ich. Trzymałam je w garażu ojca. Po jego śmierci sprzedałam garaż i szukałam sposobu na ich zmniejszenie, skondensowanie. Musiałam sprawić, żeby były poręczniejsze do przechowywania. W tym czasie pracowałam w wydawnictwie artystycznym i introligatorni. Podczas obcinania marginesu książki w gilotynie, przyglądałam się stosikowi odciętych pasków papieru. Ich wygląd mnie zainspirował. Ściągnęłam pierwszy obraz z krosna, pocięłam w paski, skleiłam je ze sobą i ścisnęłam. Potem zrobiłam to samo z kolejnymi obrazami, z wyjątkiem tych dyplomowych. W późniejszym czasie specjalnie malowałam obrazy po to, by je pociąć. Cieszyłam się z tych nieudanych, bo stawały się materią dla powstawania kolejnych obiektów. W taki sposób moje studenckie obrazy znalazły się w galerii sztuki, żaden z nich nie stał się „makulaturą”.

Wśród tych obrazów jeden był szczególnie fatalny. Przedstawiał modelkę w bieliźnie leżącą na łóżku. Mój ojciec wybrał właśnie ten do ozdobienia ściany w garażu. Po wielu latach pocięty, posklejany i sprasowany znalazł się w galerii sztuki.

"Stany tymczasowe" , akryl na płótnie

 

Jaki format mają twoje obiekty?

Weronika Teplicka: Obiekt wykonany z jednego obrazu ma zazwyczaj wymiary około 18 x 24 cm. Gdy zaczęłam łączyć ze sobą różne obrazy, format zwiększał się do 30 x 40 cm i 100 x 70 cm.

"Stany tymczasowe" , akryl na płótnie

W trakcie realizacji kolejnego zestawu dałaś sobie możliwość przerobienia prezentowanych już w galerii prac. Jak to możliwe?

Weronika Teplicka: Obiekty z cyklu „Postmalarskie powtórzenia” zostały skomponowane z obrazów specjalnie przygotowanych do pocięcia i posklejania. Malowałam na nich różne kompozycje abstrakcyjne, sekwencje znaków, a potem cięłam i sklejałam. Skończone obiekty nadal są w procesie. Przerabiam je, dodaję do nich nowe motywy. Dzięki temu cały czas się zmieniają. Poddawane są kolejnym powtórzeniom i przetworzeniom.

„Postmalarskie powtórzenia”, akryl i olej na płótnie, klej

„Postmalarskie powtórzenia”, akryl i olej na płótnie, klej

 

W pewnym momencie na Facebooku zobaczyłam twoje ogłoszenie, że przyjmiesz obrazy innych artystów. Po co Ci one były?

Weronika Teplicka: Cykl „Skamieliny” to też obiekty z przetworzonych obrazów, ale nie moich. Rozpoczęłam zbieranie nieudanych obrazów autorstwa znajomych artystek i artystów. Były tam szkice malarskie, podmalówki, płótna, które nigdy nie zostały wykorzystane i zalegały na strychu. Utworzyłam post na Facebooku z informacją, że chętnie przyjmę takie obrazy. Kilka artystek i artystów przekazało mi swoje obrazy do przetworzenia. Przyjmowałam wyłącznie te projekty, które w jakiś sposób sami wcześniej odrzucili. Było to działanie wspierające moją działalność, ale również mające charakter ekologiczny. Część prac otrzymałam pocztą, po część pojechałam do Gdańska i Warszawy. Niebawem czeka mnie wyprawa do Poznania.

„Skamieliny (obrazy z obrazów)”, akryl na płótnie, klej

 

Rozpoznajesz te obrazy? Wiesz co od kogo jest?

Weronika Teplicka: Oczywiście. Każdy powstały obiekt mam opisany i skatalogowany. Chętnie opowiadam o ich powstaniu, przeplatając te opowieści historiami z mojego życia.

„Skamieliny (obrazy z obrazów)”, akryl na płótnie, klej

Czyli wolisz formę mówioną od pisanej?

Weronika Teplicka: Od pewnego czasu lubię mówić. Przez lata milczałam, więc teraz mam wrażenie, że mówię podwójnie. Moje obrazy zawierają coraz więcej historii, powstały z obrazów odrzuconych. Pewne warunki miały wpływ na ich formę. Im więcej czasu mija, tym więcej historii mam o nich do opowiedzenia.

 

W przypadku cyklu „Wszystko co chciałam zachować” wykorzystujesz techniki już wcześniej przez siebie opracowane. Opowiedz nam o tym.

Weronika Teplicka: Po śmierci ojca rozpoczął się proces porządkowania jego rzeczy. Najbardziej sentymentalnymi przedmiotami okazała się odzież. Przecież często pamiętamy o kimś przez pozostawione przez niego ubrania. Moja matka bardzo dbała o wygląd ojca, szczególnie o jego koszule. Przygotowując je do sukcesywnego wyrzucenia, dokonała podziału na kilka grup. Te najgorszej jakości włożyła do reklamówki i wyniosła na śmietnik. Następnego dnia koszule leżały na ziemi wyciągnięte z reklamówki, rozrzucone. Matka poprosiła mnie, abym resztę koszul przetworzyła w obiekty sztuki. Matka cięła koszule w pasy, a ja je sklejałam. Tak oto powstała seria osiemnastu obiektów, do których nakręciłam film z opowieścią matki na temat koszul.

„Koszule ojca’’, z serii „Wszystko, co zdążyłam zachować”, tkanina, klej

 

A w „Albumach rodzinnych” posługujesz się tylko fotografią. Podejrzewam, że kryje tutaj także można odnaleźć głębszy sens.

Weronika Teplicka: W cyklu „Album rodzinny” po raz kolejny tnę i sklejam. Tym razem materiałem są fotografie ojca z wycieczki do Nowego Jorku, którą odbył razem ze swoimi dziećmi z pierwszego małżeństwa. Nie zabrali mnie ze sobą, przez co było mi bardzo przykro. Po obejrzeniu zdjęć zdałam sobie jednak sprawę, że ich sposób spędzania czasu w podróży różniłby się od mojego. Zapewne wycieczka marzeń okazałaby się udręką.

„Seria amerykańska”, z cyklu „Album Rodzinny”, fotografia

 

Zdjęcia przerobiłam w trakcie pandemii za pomocą techniki, jaką znalazłam w Internecie.

Każde z nich cięłam w paski i segregowałam na dwie części. Sklejałam, następnie cięłam w paski drugą stroną, segregowałam oraz sklejałam. W ten sposób z jednego zdjęcia wyszły cztery. Każde z nich to jedna czwarta oryginału.

„Seria amerykańska”, z cyklu „Album Rodzinny”, fotografia

 

Może warto powrócić do pracy dyplomowej. O dziwo przyznajesz, że jesteś z niej nie zadowolona i że nie spotkała się ze zrozumieniem.

Weronika Teplicka: Z cyklu „Kiedy lewa strona staje się prawą” byłam bardzo zadowolona. Po raz pierwszy wzięłam pełną odpowiedzialność za moje malarstwo. Może trochę byłam rozczarowana brakiem zainteresowania i przez to nie kontynuowałam tych poszukiwań. Była to seria podwójnych obrazów ustawionych do siebie pod kątem prostym. Aby móc zobaczyć w pełni obraz, odbiorca musiał wykonywać odpowiedni ruch, obserwując jak płaszczyzny z jednego obrazu przechodzą płynnie w drugi. Prace opierały się na działaniu złudzeń optycznych. Fundamentalne przy tym projekcie jest stwierdzenie, że na dwuwymiarowej płaszczyźnie obrazu można jedynie wiernie pokazać płaszczyznę lub przekroje przestrzeni. Jeden obraz stawał się lustrzanym odbiciem drugiego.

 

Przedstawiasz nam też czyste malarstwo, w którym definiujesz bezwzględnie precyzyjny gest.

Weronika Teplicka: W ”One error” przede wszystkim skupiłam się na malarstwie abstrakcyjnym, na doznaniach związanych z materią malarską, ale także na kolorze, płótnie, oraz na symbolice wody. Próbowałam do perfekcji opanować ten sam gest stworzenia idealnej płaszczyzny za pomocą szerokiego pędzla przy użyciu rozwodnionych farb. Miał być pozbawiony indywidualizmu, przyrównany do działania maszyny. Jeden błąd skutkował odrzuceniem obrazu. Obrazy, w których nie udało mi się osiągnąć perfekcji ściągałam z krosna, składałam i układałam w stosik. Znowu stawały się materią do powstania nowych dzieł.

„One Error”, nr 1, akryl na płótnie

Weroniko, dziękuję Ci za spotkania i opowieści, podczas których przybliżyłaś mi swoje spojrzenie na temat sztuki oraz samorealizacji artystycznej.

Równocześnie zapraszam na następny wpis z rozmowy z kolejnym moim gościem Markiem Grzybem.

Do zobaczenia.

 

1 Susan Sontag, O fotografii, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2017, str.173