Mobile menu

O powsinodze i stracie
(z Karoliną Jonderko)

05 sierpnia 2022

 

wpis nr 31

 

 

O powsinodze i stracie

(z Karoliną Jonderko)

 

 

Karolino, jesteś absolwentką łódzkiej filmówki i programu mentorskiego Napo Images, byłą stypendystką MKiDN, byłą stażystką nowojorskiego biura Magnum Photos, laureatką Word Press Photo i kilkudziesięciu innych konkursów, a twoje prace prezentowane były na wielu wystawach w Polsce i zagranicą… Opowiedz, proszę, jaką drogę musiałaś przejść, żeby w tak młodym wieku móc pochwalić się takimi osiągnięciami?

 

Karolina Jonderko: Zaczęłam fotografować w wieku 18 lat, gdy tata dał mi aparat. W mieście, w mieście którym się wychowywałam nie miałam gdzie i jak rozwijać swej pasji do fotografii więc zaczęłam szukać gdzie indziej. Pojechałam do Katowic, studiowałam tam na rocznym studiu fotograficznym, gdzie zdobyłam trochę technicznych umiejętności. Później, w warszawskiej szkoły filmowej Lindy i Ślesickiego, gdzie nauczyłam się nie tylko patrzeć, ale przede wszystkim widzieć. Dodatkowo wyjazdy te były dla mnie formą odpoczynku od problemów w domu - moja mama wtedy bardzo już chorowała… Po jej śmierci w roku 2008, mój styl fotografowania zupełnie się zmienił… Poszłam do Szkoły Filmowej w Łodzi, zaczęłam brać udział w konkursach i festiwalach, szukałam odpowiedzi na pytanie, czy robiona przeze mnie fotografia jest czytelna dla odbiorcy. I właśnie filmówka miała na mnie decydujący wpływ - rozwinęłam tam skrzydła i zaczęłam robić bardziej świadomą fotografię. Spotkałam świetnych ludzi, którym pokazałam AUTOPORTRET Z MATKĄ, o którym myślałam dotychczas, że jest czymś tylko dla mnie. Pokazałam ten zestaw koledze i opowiedziałam mu historię związaną z powstaniem tych zdjęć. Uznał, że jest to bardzo mocny zestaw, i że powinnam go pokazać profesorowi Przyborkowi. Ten natomiast namówił mnie, żebym na jego podstawie zrobiła swój licencjat. Zaczęłam poszukiwać innych artystów, którzy także przekuwają traumy na sztukę. I w taki sposób weszłam na własną ścieżkę fotograficzną, którą podążam do tej pory.

 

To wtedy nastąpił prawdziwy przełom w twojej fotografii?

 

Karolina Jonderko: Zdjęcia z tego cyklu stały się częścią wystawy „Album Rodzinny" prezentowanej w Krakowskim Bunkrze Sztuki w ramach Miesiąca Fotografii. Następnie pojawił się wywiad w Wysokich Obcasach. Moje fotografie dotarły do olbrzymiej ilości odbiorców, z których część, tak jak ja, przeżywało swoje traumy. Zaczęli pisać do mnie i opowiadać o swoich historiach, o swoich stratach. I właśnie ta ich reakcja kompletnie poprzewracała mi w głowie. Otworzyłam się na szerszy aspekt i zrozumiałam, że moja fotografia może być przydatna nie tylko mnie samej. Opowiadając swoje historie chciałam pomagać innym przechodzić trudne chwile. Wiem, że to podziałało. I pracuję w ten sposób po dziś dzień, a moja korespondencja z odbiorcami to materiał na kilka grubych książek…

 

Kto jest właściwym adresatem tych prac?

 

Karolina Jonderko: Odpowiem w ten sposób - chcę być użyteczna. Chcę, żeby podejmowane przeze mnie projekty wnosiły coś do życia odbiorcy. Okazuje się, że moja fotografia ma wpływ na innych. A jeśli idzie o samo działanie, to ważne tutaj były moje osobiste straty, które zdecydowałam się pokazać publicznie. Dzięki temu wielu odbiorców mogło dowiedzieć się o różnych formach radzenia sobie z trudami, mogło podjąć różne formy pracy nad stratą. Ja w swoim życiu straciłam 6 osób i psa. Jestem osobą introwertyczną, dla której rozmowa o emocjach, gdy jestem poraniona, jest praktycznie niewykonalna. I wtedy z pomocą przychodzi fotografia…

 

W opisie omawianego cyklu znajduje się m.in. taki fragment: „(…) te ubrania, choć używane, były wystarczająco dobre dla mamy, nigdy nie czuła potrzeby kupowania nowych. Wolała oszczędzać na ważniejsze wydatki. Zawsze wyglądała skromnie i nie lubiła czerni. Niektórzy mówią, że to, co się nosi, jest częścią kreowania własnej tożsamości. Moja matka przez całe życie nosiła ubrania, których nie wybrała (…)” Czytając niektóre z twoich wypowiedzi miałam wrażenie, że w pewnym stopniu utożsamiasz się ze skromnością swojej mamy. Czy to właściwy trop?

 

Karolina Jonderko: Hm… Na pewno uświadomiłam sobie, że pod pewnym względem jesteśmy podobne. Nigdy tych faktów nie łączyłam, ale okazało się, że ja sama zazwyczaj przejmuję ciuchy po siostrze. Jeżeli już muszę sobie coś kupić, kosztuje mnie to dużo nerwów. Nie znoszę chodzić po sklepach, jestem chora i mam gorączkę na samą myśl o zakupach. I generalnie nie dbam o to, co na siebie wkładam. Nie znam się na wszystkich tych połączeniach - wydaje mi się, że wyglądam jak lump. Lubię po prostu wygodne ciuchy i zazwyczaj dziedziczę je po innych. Tak, jak po mamie odziedziczyłam obojętność względem ubioru.

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

W trakcie naszej rozmowy pojawił się temat książki artystycznej. Publikacja tego typu towarzyszyła AUTOPORTRETOWI Z MATKĄ, ale wspomniałaś też, że posiadasz materiał na wiele innych… Czy możesz nam o tym opowiedzieć?

 

Karolina Jonderko: Zaprojektowanie i wydanie książki artystycznej to duże wyzwanie z co najmniej kilku powodów. Ja wykonałam materiał fotograficzny i wymyśliłam, jak książka ta ma wyglądać, ale realizacja tego pomysłu wymagała też całego szeregu kompetencji, których nie posiadałam. Zatem sam przedmiot nigdy nie powstałby bez nieocenionej pomocy Natalii Szczech, Karoliny Cagary, Tomka Kubaczyka, Hanny Jonderko i Jimmy’ego Merritta. Powstały trzy edycje:I- Gratitude edtion – dla rodziny i przyjaciół (oprawiona w ubrania po mamie) Napisałam do nich listy, w których podkreślam wagę tego wydarzenia. Listy, które są formą podziękowania i oczyszczenia. Listy, w których podkreślam znaczenie tego, że ciuchy po mamie nie poszły w zapomnienie. Myślę, że ona sama bardzo ucieszyłaby się z ich dalszych losów…; II – do sprzedaży (z której dochód przeznaczony zostanie na cele charytatywne); III – edycja kolekcjonerska (stworzona ze skrawków). 95 w języku polskim i 150 po angielsku. Polska edycja sprzedała się w 3 dni i nie planuję jej drugiego nakładu. Zostało jeszcze kilka sztuk wersji angielskiej. Osoby, które pracowały ze mną nad tym projektem, nie wzięły honorarium – wiedziały, że ja sama na tym nie zarabiam, więc przeznaczyły swoje udziały na cele charytatywne.

 

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

Być może podobny scenariusz dotyczył będzie projektu LOST. Choć tak naprawdę, każdy z moich zestawów opatrzony jest obszernym opisem, wymianą korespondencji, czy inna formą zapisu wiodącego przesłania, stąd każdy może kiedyś przyjąć formę książki. Czekają tylko na odpowiedni moment…

 

LOST, o którym wspomniałaś, to poruszający zestaw fotografii, gdzie wypracowane bez pośpiechu kadry zdają się pokazywać porządek i spokój, lecz w rzeczywistości opisują trudny do wyobrażenia chaos…

 

Karolina Jonderko: Każdego roku służby odnotowują kilkanaście tysięcy zgłoszeń o zaginięciu. Uodparniamy się na widok twarzy spoglądających na nas z plakatów, które w zamierzeniu powinny przecież przyciągać i wyostrzać naszą uwagę. Właściwie jedynie ci, którzy w podobnych okolicznościach stracili kogoś bliskiego, mogą wyobrazić sobie emocje, które targają rodzinami zaginionych osób. Emocje rozhuśtane pomiędzy poczuciem straty i nadzieją na ponowne spotkanie. Być może z powodu tej ambiwalencji pokoje zaginionych często pozostają nietknięte przez wiele miesięcy, a nawet lat.

Pokonałam ponad siedem tysięcy kilometrów, żeby odwiedzić domy zaginionych osób. Uzyskawszy uprzednio zgodę rodzin, fotografowałam ich opuszczone pokoje. Fotografowałam również ich portrety, a każda z rodzin wręczyła mi odręcznie napisany, zaadresowany do zaginionego, list. Starałam się, z jednej strony, przyczynić w ten sposób do ożywienia wysiłków na rzecz odnalezienia zaginionych, z drugiej zaś, pomóc w uświadomieniu niewyobrażalnego bólu wywołanego utratą ukochanej, utraconej w tak dramatyczny sposób, osoby.

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

 

Czy zestawy, o których do tej pory rozmawiałyśmy, wyczerpują temat straty?

 

Karolina Jonderko: Chciałabym już powoli dotykać innych tematów. Rezydencja we Wrześni jest taką okazją, gdzie zupełnie wychodzę poza tematy osobiste, ale z drugiej strony mam jeszcze kilka, które chciałabym poruszyć, tak więc to jeszcze nie koniec.

 

Czy twoje fotografowanie jest jakąś formą autoterapii? Niesie poczucie ulgi?

 

Karolina Jonderko: Tak, pomaga mi odczuć jakąś formę ulgi. Często jednak bywało tak, że pomagałam za jej pośrednictwem sobie, ale także bohaterom moich zestawów. Mogłabym chyba nawet powiedzieć, że w gruncie rzeczy robienie zdjęć jest „efektem ubocznym” spotkań i nieocenionej wartości, jaką ma dla mnie czas spędzany z bohaterami projektów. Czuję wtedy, że robię coś dobrego i że mam dobry wpływ na fotografowanych ludzi.

 

Przyszedł mi właśnie na myśl twój zestaw REBORN….

 

Karolina Jonderko: Bohaterka straciła dziecko po 18 dniach od jego narodzin. Przeszła piekło i oczywiście nic nigdy nie zastąpi tej straty, ale posiadanie „lalki” daje jej przynajmniej namiastkę utraconego macierzyństwa. Absolutnie nie chodzi tutaj o znalezienie substytutu, tylko o to, żeby kobieta ta zyskała dla siebie odrobinę czasu na przepracowanie straty….

Ta sama kobieta jest teraz szczęśliwą matką dwóch adoptowanych dzieciaczków.

„Lalki” wyglądają jak prawdziwe dzieci, a nawet tak pachną, ale zrobione są z winylu. Mają metrykę z wagą i wzrostem, tak jak prawdziwe dzieci, a co najważniejsze - sprawdzają się jako narzędzia terapeutyczne. Silny instynkt macierzyński sprawia, że kobiety, które straciły dziecko (lub nie mogły go mieć) przelewają na nie swoją miłość (opiekują się nimi, zabierają na spacery, kupują ubrania…). „Lalki” pomagają „matkom” poradzić sobie ze stratą, traumą, depresją… 

 

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

Ale nie tylko straumatyzowane kobiety są nimi zainteresowane?

 

Karolina Jonderko: To prawda. W zestawie REBORN są dwa sektory: sektor terapeutyczny i sektor kolekcjonerski. Każda „lalka” jest niepowtarzalna, starannie wykonana przez artystów. Zupełnie bez kontekstu macierzyństwa pojawiają się więc kolekcjonerzy, którzy są zainteresowani tymi ręcznie wykonanymi dziełami sztuki, gdzie dopracowany jest każdy szczegół – oko, zgięcie palca, włosek itd.

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

Wróćmy jednak do aspektu terapeutycznego. Jak wyglądały interakcje w przypadku powstawania tego zestawu?

 

Karolina Jonderko: Dla mnie, jako fotografa, to było coś niesamowitego. Po to właśnie robię to, co robię! Wiele kobiet pisało do mnie po publikacji zestawu. Pisały, że w jakiś sposób pomogłam im, może nie bezpośrednio, ale jednak wniosłam coś pozytywnego do ich życia. Widzisz, sam temat jest dość kontrowersyjny. „Lalki” nie są dla wszystkich. Nie dla wszystkich odbiorców i nie dla wszystkich kobiet próbujących uporać się jakoś ze stratą dziecka. Należy jednak zaznaczyć, że nie wywołują one żadnych zaburzeń ani choroby psychicznej, nie zastępują prawdziwych potrzeb. Podkreślam to również dlatego, że pragnę ochronić swoich bohaterów przed ewentualnymi negatywnymi reakcjami. Staram się dbać o to, żeby publikacja zdjęć nie były przyczyną ich kolejnych traum.

 

Jakie formaty wystawiennicze lubisz najbardziej?

 

Karolina Jonderko: Wszystko zależy od przestrzeni wystawienniczej, od formy, od tematu... Nie mam ulubionego formatu. Uwielbiam za to pracować nad wystawami z Filipem Ćwikiem, który jest genialnym kuratorem i genialnie rozpoznaje wszelkie co i jak - potrafi rozpracować wystawę pod każdym względem. Nie ukrywam, że wielkoformatowe wydruki robią wrażenie, natomiast po wystawie pojawia się pytanie, co z nimi zrobić, jak i gdzie przewieźć, gdzie przechowywać... Jedną z takich bardziej skomplikowanych wystawienniczo ekspozycji jest wystawa TACY JAK TY. Wielkie formaty, instalacje, które będę musiała przechować gdzieś do następnej prezentacji... Zapewne trafią do stodoły mojego Taty.

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

Cieszę się, że wspominasz o tym zestawie, bo interesuje mnie, jakie było jego założenie – pokazanie plansz, czy obserwacja odbiorców? Co działo się w trakcie wystawy? Na czym polegał proces twórczy?

 

Karolina Jonderko: Przez tydzień na warszawskim Dworcu Centralnym przechodnie i pasażerowie natrafiali na plansze z pełnowymiarowymi, sfotografowanymi postaciami kobiet i mężczyzn w różnym wieku, o różnych kształtach i różnych rozmiarach. Aby dowiedzieć się, kim są uwiecznieni na zdjęciach ludzie trzeba było przeczytać krótki opis umieszczony w takim miejscu, że stawało się ze sfotografowanym twarzą w twarz. Ich twarze zostały jednak wycięte i zastąpione lustrami, więc spoglądając w oczy obcego widziało się swoje własne odbicie… Zależało mi, aby przechodzień miał szansę utożsamienia się z osobami przechodzącymi kryzys psychiczny i, być może, odnalezienia w ich historiach cząstki opowieści o samym sobie. Statystyki są bezlitosne i mówią, że co czwarty z nas, w taki czy inny sposób, zmaga się z problemami psychicznymi. Każda ze sfotografowanych osób własnymi słowami opisała swoją walkę z chorobą. Postanowili oni podzielić się własnymi doświadczeniami, aby pomóc tym, którzy z jakiegoś powodu jeszcze nie szukali pomocy. A nasza dzisiejsza rozmowa jest kolejną okazją do tego, żebym mogła podziękować im za tę odwagę.

 

Czy wystawa będzie prezentowana w innych miastach?

 

Karolina Jonderko: Mam taką nadzieję. Rozwijanie świadomości na temat tego, jak powszechne jest zjawisko kryzysów psychicznych, ma kluczowe znaczenie w walce o wyzdrowienie. Im szybciej rozpoznamy objawy, im szybciej zwrócimy się o pomoc – tym większe będą nasze szanse.

 

Właściwie wszystkie zestawy, o których dzisiaj rozmawiałyśmy, mówią o trudnych, często traumatyzujących przeżyciach. Chciałabym więc zapytać cię teraz o IF I LAY HERE, a więc o chyba najlżejszy z twoich projektów. Autoportret, konsekwentne kadry, miejsca z całego świata, które odwiedziłaś… Na wszystkich jednak… - leżysz.

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

Karolina Jonderko: Może trochę przewrotnie, ale po prostu robię zdjęcie tam, gdzie „to” czuję. Kładę się gdzie i kiedy mam na to ochotę i rejestruję ważne momenty mojego życia koncentrując się przy tym nie tylko na uchwyceniu miejsc, które odwiedzam, ale również na tym, jak zmieniam się ja sama (włosy, sylwetka, ubrania itp.). Położenie się na ziemi całym ciałem i patrzenie w niebo jest dla mnie formą medytacji. Bo niebo zawsze jest takie samo. Natomiast założeniem tego zestawu jest dokumentowanie zachodzących we mnie zmian, które będą zauważalne dopiero za kilkanaście lat - ciało będzie się zmieniało, a kadr nie. Wszystko ulegnie zmianie, a kadr pozostanie taki sam.

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

Wykonujesz te fotografie sama, czy ktoś ci pomaga?

 

Karolina Jonderko: W 95% przypadków używałam statywu, w kilku pozostałych poprosiłam o pomoc któregoś z moich przyjaciół. Natomiast wybór miejsca, kadrowanie i cała fotograficzna reszta jest w 100% moja.

 

Dużo podróżujesz?

 

Karolina Jonderko: Praktycznie spędzam życie w podróży. „Powsinoga” - mama mówiła na mnie: powsinoga. Co zarobiłam - wydałam na podróże.

 

Masz jakichś fotograficznych mistrzów, wzory do naśladowania, fotografów, którzy w jakiś istotny sposób wpłynęli na twój rozwój?

 

Karolina Jonderko: Duży wpływ na mój rozwój miały studia i ludzie z którymi studiowałam, staż w Magnum Photos w Nowym Jorku, a także mentoring w Napo Images, gdzie poznałam niesamowitych ludzi, którzy zaprosili mnie do członkostwa. Tworzymy grupę aktywnych fotografów i prywatnie jesteśmy przyjaciółmi. Jest to taka moja fotograficzna rodzina, w której znalazłam oparcie. Olbrzymi wpływ wywierały na mnie również kolejne edycje rybnickiego festiwalu fotografii. Ze względu na specyfikę miejsca, zapraszani fotografowie i fotografki zostawali po całym cyklu spotkań i wieczorami, już nieformalnie, ci wybitni fotografowie byli na nas skazani. Zagadywałam ich, jak tylko mogłam, bo w ten sposób najwięcej się uczyłam. Rozmowy z nimi były wtedy bardzo istotnym etapem mojej własnej ścieżki. Moje działania fotograficzne były tak osobiste, że nigdy nie myślałam o porównywaniu siebie z innymi. Z drugiej jednak strony dziś bardzo zależy mi, żeby robiona przeze mnie fotografia nie trafiała do szuflady. Szukam więc szerokiego grona odbiorców - chcę, by zestaw poszedł w świat i dotarł do jak największej grupy. Dlatego tak bardzo ucieszyła mnie nagroda Word Press Photo, bo mój projekt obejrzały setki tysięcy ludzi.

 

Jak czujesz się z tym, że wywierasz wpływ na młodych fotografów?

 

Karolina Jonderko: Wywieram? Czasem prowadzę warsztaty fotograficzne i wtedy faktycznie mogę chyba wpływać jakoś na młodych fotografów. Ale ja chcę być użyteczna i jest to dla mnie prawdziwa wartość. Fajnie, jeżeli to co mówię, ma jakiś pozytywny wpływ na ludzi.

 

Zbliżamy się powoli do końca naszego spotkania, więc jak w przypadku wszystkich gości zaproszonych do współtworzenia Portfolio jako archiwum chciałabym poznać twój własny sposób na archiwizowanie prac.

 

Karolina Jonderko: Jeżeli chodzi o archiwizację, to zupełnie nie ma tutaj u mnie żadnej filozofii. Oczywiście mam Rawy - dzielę je według dat rocznikami, później dzielę na „prywatne” i „zlecenia”, później według projektów, reportaży itp. Wszystko musi być oznaczone. Wydaje się to zupełnie bezsensownym działaniem. Zupełnie nie wiedziałam po co zachowuję fotografie „zepsute”, nie nadające się, według mnie, do niczego. Ale przy okazji nagrody World Press Photo okazało się, że etapem weryfikacji do jej uzyskania było pokazanie kilkunastu zdjęć „przed” i kilkunastu „za” nagrodzoną fotografią.

 

Dziękując ci serdecznie za rozmowę, a wszystkich czytelników zapraszając do mediów społecznościowych projektu, gdzie w najbliższych dniach będę publikowała fragmenty zestawów, o których rozmawiałyśmy, na koniec zapytam jeszcze o to, w jaki sposób (i nad czym) obecnie pracujesz?

 

Karolina Jonderko: Jestem freelancerem - robię głównie reportaże. W chwili obecnej mam bardzo dużo zleceń okołowojennych. Paradoksalne jest to, że siedzę w temacie wojny nie wyjeżdżając zagranicę. To wszystko bardzo trudne tematy. Jednym z nich było fotografowanie uchodźców zeznających na temat zbrodni wojennych. To są zeznania, które trafią do Hagi. Chcąc w jakiś sposób pomóc, przykładałam się jak tylko mogłam… Moja rola to fotografowanie, ale wiadomo, że kiedy fotografujesz, słyszysz też o czym ci ludzie mówią. Niestety rozumiałam wszystko, jeszcze przed tłumaczeniem na polski. Kilka razy zdarzyło mi się płakać - po prostu nie byłam wstanie się opanować. Moim zadaniem było ich fotografować, a tak naprawdę chciałam podejść do nich, przytulić, pocieszyć. Nieprawdopodobny konflikt i dyskomfort. Wiem, że nie będę mogła już się z nimi zobaczyć - pozostaje mi po nich jedynie fotografia. I w tym momencie czuję jakieś niedopełnienie, bo nie nawiązałam relacji z moimi bohaterami… Generalnie lubię być fotografem niewidocznym, nie chcę być w centrum uwagi. Lubię przemykać po cichu i łapać momenty. Natomiast przy takich tematach jestem widoczna i bardzo uważna - dbam o możliwie jak największy komfort bohatera, pytam o zgodę na fotografowanie, trzymam się wytycznych i szanuję jego wolę. I nie ukrywam się.

O powsinodze i stracie (z Karoliną Jonderko)

 

 

linki do artykułów o których mowa:

https://www.washingtonpost.com/world/2022/06/08/ukraine-rape-sexual-violence/

https://www.washingtonpost.com/world/2022/05/28/ukraine-war-crimes-investigations/