Mobile menu

O estetyce błędu
Katarzyna Laskus

19 października 2021

wpis nr 21

 

 

O estetyce błędu

Katarzyna Laskus

 

Podczas codziennej pracy nad przeglądem negatywów i fotografii cyfrowych, w ostatnim czasie coraz częściej zaczęłam zwracać uwagę na zbiór zdjęć, które z definicji powinnam była oznaczać jako „nieudane”, tzn. nie nadające się do publicznej prezentacji. W swojej zawodowej i artystycznej pracy przywiązuję duże znaczenie do jakości moich przedstawień, stąd też różnego typu, choćby nawet drobne, niedoskonałości zazwyczaj dyskwalifikują w moich oczach daną fotografię. Jednakże specyfika działań wokół Portfolio jako archiwum pozwala mi spojrzeć na posiadane zasoby pod nieco innym niż dotychczas kątem i, ku mojemu zaskoczeniu, odkryć nieoczywiste piękno w klatkach, które w innych okolicznościach prawdopodobnie skreśliłabym natychmiast jako „kiksy”.

Dziś jednak z zaciekawieniem analizuję je i poddaję różnego rodzaju przetworzeniom. Oglądam negatyw, selekcjonuję i z niepewnością wybieram te, które warto zeskanować. Mam wrażenie, że na tym etapie zabawy (z) fotografią, na którym się znajduję, mogę od czasu do czasu pozwolić sobie na pokazanie prac niemieszczących się w powszechnie przyjętych ramach. Tego typu prowokacyjne działania nierzadko stają się zresztą zarzewiem interesujących dyskusji, o czym przekonałam się wielokrotnie, kiedy moje „brzydkie” fotografie (tj. fotograficzne błędy podniesione do rangi sztuki) spotykały się z uznaniem. W niniejszym wpisie opowiem wam o trzech rodzajach takich „wartościowych katastrof”.

Do pierwszego z nich należały będą klatki, które de facto nie są fotografiami. Ci z was, którzy nie mieli do czynienia z fotografią analogową, nie wiedzą być może, że cały skomplikowany proces wywoływania negatywu zwieńczony jest jego suszeniem w pozbawionym kurzu pomieszczeniu – łazience, ciemni negatywowej lub dedykowanej suszarce w formie szafy. Jeszcze mokry, wywołany negatyw rozwiesza się i przytwierdza za pomocą metalowych klamerek z ostrymi ząbkami, które przebijają taśmę celuloidową i zapobiegają wyślizgnięciu się. Po wysuszeniu negatywów klatki ścina się i chowa do pergaminowych koszulek. Mnie w tym momencie interesują jednak nie gotowe klatki, ale właśnie ścinki, które pozostają na końcówce taśmy. Traktuję te fragmenty jako potencjalnie interesujące obrazy, które po zeskanowaniu przetwarzam w programie cyfrowym tak długo, aż wyłoni się z nich jakaś nieoczywista, ciekawa forma…

Druga grupa rekrutuje się z pokaźnej kolekcji fotografii komórkowej. Używając tego narzędzia mogę pozwolić sobie niemalże na wszystko – uwielbiam jego elastyczność, brak ograniczeń w ilości wykonanych klatek itp. Technologia aparatów komórkowych jest zaawansowana i dostosowana do tego stopnia, że zepsucie wykonywanego nimi zdjęcia wydaje się wręcz niemożliwe. Z drugiej jednak strony, fotografie te bywają często słabsze jakościowo. Aparaty w telefonach zniekształcają rzeczywistość (na przykład za sprawą przesadnie szerokiego kąta obiektywu lub wpisanego programu wyrównującego oświetlenie). Jest to fotografia, która kłamie (a co najmniej delikatnie oszukuje). Wielu komórkowych kadrów przy pomocy lustrzanki zwyczajnie nie dałoby się uchwycić – i jeśli mam być szczera, często korzystam z tej sztuczki. Bezmyślna łatwość robienia „dobrej fotografii” w ten sposób jest fascynująca…

Ostatnią grupę stanowią zaś źle naświetlone zdjęcia wykonane moją profesjonalną lustrzanką. Błędy tego typu (czy powinnam w ogóle się do nich przyznawać?) staram się przekształcać w ten sposób, aby odbiorca finalnie był przekonany o celowości danego efektu. Czasami zdarza się, że dalsza część danego cyklu rzeczywiście poprowadzona jest na zasadzie celowego odstępstwa, czy też (d)efektu, który jednak na początku nie był niczym innym, niż tylko dziełem przypadku. Lubię decydować, że ten konkretny błąd zamieni się w moje fotograficzne dobro…

Ocieranie się o estetykę błędu i wydobywanie piękna z zepsutych lub nieciekawych obrazów najczęściej jest dla mnie kwestią wyboru, czasami jednak bywa też koniecznością. Umiejętność elastycznego dostosowania się do osiągniętego w danych warunkach efektu pracy i zamienienie tej małej katastrofy w wartość, pozwala czasem uniknąć dużo większej, prawdziwej katastrofy. Tego rodzaju podejście po raz kolejny umiejscawia mnie zaś na przeciwnym biegunie względem gościa zaproszonego do udziału przy tworzeniu Portfolio jako archiwum. W następnym wpisie poznacie bowiem Anetę Więcek – Zabłotną, której rzetelność i profesjonalizm w planowaniu kolejnych fotograficznych działań są dla mnie niedoścignionym wzorem…

 

Do zobaczenia.