Mobile menu

O przestrzeniach pamięci
(z Markiem Grzybem)

01 kwietnia 2023

wpis 35

 

O przestrzeniach pamięci

(z Markiem Grzybem)

 

 

Podczas intensywnych przygotowań do przeprowadzenia tej rozmowy, uderzył mnie bardzo szeroki zakres twoich twórczych zainteresowań – wideo, instalacje, fotografia, animacja, gry komputerowe. Czy był taki czas, kiedy próbowałeś jednoznacznie określić swoją ścieżkę artystyczną?

Marek Grzyb: Nie, nie próbowałem i chyba byłoby to dla mnie bardzo trudne. Przez zainteresowanie wieloma mediami jednocześnie ciągle się rozwijam, a to moim zdaniem ważne. Różnorodność mediów, którymi się posługuję pozwala mi na zaangażowanie się mocniej w dany projekt. Szukam rozwiązań technologicznych, ale też asortymentów instalacyjnych. To moja codzienność. Poniekąd tworzę cały czas. Wiele rzeczy dzieje się u mnie równolegle. Swoją codzienność przeplatam działaniem twórczym. Idąc do sklepu, często przynoszę przedmioty, które później wykorzystuję w moich projektach.

 

Wszystkie twoje działania są wykonywane za pomocą technologii komputerowej. Komputer jest dla ciebie narzędziem, dzięki któremu tworzysz filmy i animacje.

Marek Grzyb: Jestem multitechnikalny. To moje narzędzie, mój język, którym się posługuję na wielu płaszczyznach. Uważam, że dzieło jest ciekawe, jeśli łączy różne technologie. Oczywiście w oszczędnych relacjach. Wtedy wzbogacają się wzajemnie.

 

Jaka jest przewodnia myśl, tematyka twojej twórczości?
Na pierwszy rzut oka łączysz teraźniejszość z przeszłością.

Marek Grzyb: Jest ich kilka. Nie mogę odpowiedzieć jednym zdaniem. Edukuję się artystycznie praktycznie przez całe życie. Mam za sobą historię poznawania wielu dziedzin sztuki. Mówiąc o poznawaniu, mam na myśli możliwości pracy i posługiwanie się różnorodnymi środkami wyrazu. Istotą działań artystycznych jest dla mnie przeszłość rozumiana zarówno pośrednio, jak i filozoficznie. Czuję silną potrzebę archiwizowania wiedzy na temat osobistej przeszłości. Ta kwestia ma dla mnie wielkie znaczenie ze względów prywatnych, ale przekładam ją także na język uniwersalny.

Łączenie teraźniejszości z przeszłością nie jest złudzeniem, tak po prostu działam. Wizualizacja i archiwizacja, szukanie nowych sensów oraz form przekazu.

 

Jak wygląda u ciebie proces działania pomiędzy powstaniem pomysłu na dany projekt a jego ostateczną realizacją?

Marek Grzyb: Mając świadomość korzystania z wielu narzędzi równolegle, pozwalam sobie na swobodę. Oczywiście wiem, co i jak chcę zrobić, ale pewne rozwiązania przychodzą w trakcie pracy,
a niektóre, ze względu na posługiwanie się technologią komputerową, z góry mieszczą się w wyznaczonych ramach. Jedno i drugie jest korzystne.

Mogę poszukiwać środków wyrazu za pomocą form plastycznych czy technologicznych. Jestem w tej dobrej sytuacji, że nie stresuje mnie wybór medium, bo w sposób naturalny przychodzi mi operowanie różnymi narzędziami.

 

Posiadasz umiejętności manualne, a także świetnie odnajdujesz się w tworzeniu nagrań wideo czy animacji. Gdzieś pomiędzy tym przewija się fotografia.
Nawet jeśli nie jest ona fundamentem twojej twórczości, udaje ci się ją przetwarzać w obraz cyfrowy, tworzyć instalację za pomocą cienia.

Marek Grzyb: Tak, coś w tym jest. Lubię i cenię fotografię. Jest takim stabilnym łącznikiem w mojej twórczości. Bazuję na archiwach rodzinnych. Moi rodzice zaprzyjaźnili się z fotografem, co w latach 50 tych było pewnego rodzaju luksusem. Dzięki tej przyjaźni mam wiele zdjęć z pozornie nieistotnych chwil. Przypominam, że gdy byłem młodym człowiekiem fotografia funkcjonowała trochę na innych zasadach. Sprzęt był drogi, a operowanie nim wymagało umiejętności. Posiadanie znajomego fotografa zaowocowało bogatym archiwum,
z którego teraz korzystam.

Przy okazji zdałem sobie sprawę, że omawianie archiwów rodzinnych buduje nowe więzi, ośmiela i otwiera ludzi. Osoba omawiająca swoje zbiory czuje się wyróżniona, powstaje potrzeba rozmowy, spędzania wspólnie czasu. Tak po prostu. Moim założeniem jest korzystanie wyłącznie z rodzinnych archiwów, dlatego zasoby, jakimi dysponuję kiedyś się wyczerpią. Będąc świadomym ograniczonej ilości rodzinnych fotografii, wykorzystuję je do swoich projektów z pewnego rodzaju pietyzmem. Staram się, nie używać ich przy każdej możliwej okazji.

 

Jak wygląda selekcjonowanie takich zdjęć?

Marek Grzyb: Fotografie rodzinne często są segregowane
i układane. W zależności od układającego ta 
kolejność jest inna, stosuje się także inny klucz wyboru. Unikatową właściwością albumów rodzinnych jest umożliwianie oglądającym spotkanie z własnym wizerunkiem w wizerunkach bliskich.

Nie zawsze wybierane są zdjęcia, które pokazują ważne, doniosłe momenty. Odpowiednia klasyfikacja i dołączony do wybranych fotografii tekst czynią z albumu maszynę, która pozwala uporządkować rozproszone fragmenty, zastąpić chaos przejrzystością. W albumie zawarta jest pamięć rodziny, lecz jest to pamięć połowiczna, pamięć, w której występują pominięcia i melancholijna fikcja, ułuda szczęścia i jedności rodziny w oparciu o przerysowany lub nieprawdziwy obraz. Album niczym mozaika łączy obrazy, podpisy oraz kolejność zdjęć. W ramach jego kompozycji twórca albumu wypowiada się, ukazuje swoje przekonania i pragnienia. Jak pisał André Bazin: „zdjęcie może być nieostre, pogięte, bezbarwne, pozbawione wartości dokumentalnej lecz wypływa ono z ontologii modelu; to ono jest modelem. Stąd bierze się urok i czar fotografii
w albumie” 78 .

 

Skąd wzięła się u ciebie idea badania i wykorzystywania archiwów rodzinnych?

Marek Grzyb: Z gromadzenia artefaktów. Kataloguję, ustawiam, tworzę metafory. Fotografie ukazuję w różnych kontekstach, odmiennych aranżacjach.

 

Dla wielu twórców fotografia jest głównym medium,
z którego korzystają. U Ciebie jest zupełnie inaczej.

Marek Grzyb: Dla mnie sens fotografii tkwi w próbie jej zdematerializowania. Na co dzień poddaję zdjęcia różnym obróbkom. Prześwietlam je i wyświetlam, doprowadzam do utraty ich głównego motywu fotograficznego. Patrząc na moje instalacje, tylko pozornie można odnieść wrażenie, że fotografia w nich dominuje.

 

Archiwum, kolekcja, kolekcjonowanie, tworzenie obiektów sztuki. Sporo elementów składa się na przewodnią ideę twojej twórczości, którą wydaje się być budowanie własnej przestrzeni pamięci.

Marek Grzyb: Opanowanie tego pozornego chaosu jest przyjemną pracą. Moja sztuka to archiwum twórczej przeszłości, bo przecież części stworzonych przeze mnie obiektów już nie ma. Tak wygląda życie, po prostu. Zdarza się, że część moich prac znika z galerii. Odbiorcy zabierają elementy instalacji na pamiątkę, dlatego też właściwa dokumentacja tychże chroni przed utratą dzieła. To ważna sprawa – dzieło zostało sfotografowane, a więc zapamiętane.

Istotą jest konsekwencja działania z materiałem kolekcji. Sposoby prezentacji moich archiwów fotograficznych są próbą ich posegregowania i ponownego opowiedzenia historii, aby uchronić je przed zapomnieniem.

 

Gdybyś miał zatem ująć czym dla ciebie jako artysty jest fotografia, co byś powiedział?

Marek GrzybFotografię traktuję jako coś, co ma bardziej zatrzymywać niż przedstawiać. Zatrzymuje ruchy, gesty, intensywność zdarzeń, widzialne lub niewidzialne. Tu zgadzam się Paulem Klee, który uważał, że sztuka nie odtwarza tego, co człowiek widzi, ale czyni to widzialnym. Zdjęcie to dla mnie podwójny obraz łączący z jednej strony teraźniejszość i przeszłość, percepcję i wspomnienie. Fotografujący, gdy ogląda zdjęcie, nie odnosi się bezpośrednio do czasu minionego i do stanu przedmiotów, lecz łączy się ze wspomnieniami, które są związane z uwiecznionym na zdjęciu momentem.

 

A co z fotografiami, które powstają na co dzień w twoim domu? Skoro korzystasz z archiwalnych fotografii, a te kiedyś się wyczerpią, może przyjdzie czas na korzystanie ze współczesnych zasobów, opisujących twoją najbliższą rodzinę, dzieci, itd.?

Marek Grzyb: Tak, przyjdzie. Jak pewnie każdy wykonuję wiele „zdjęć codziennych” rejestrując zwyczajne aspekty życia. Ale jeśli zamierzam opowiadać o przeszłości to materiały do tych realizacji muszą mieć wyraźne do niej odniesienia jak układ ludzi na fotografii, ich wygląd, ubrania czy pozy.

 

 

Znaleźliśmy się w tym miejscu rozmowy, w którym chciałabym przybliżyć odbiorcom kilka ważnych dla Ciebie realizacji z cyklu Albumy.

Przy tak bogatym dorobku artystycznym nie jesteśmy w stanie omówić tutaj nawet połowy twoich prac. Skupmy się zatem na instalacjach. Zacznijmy od

Memory (2008)

 

Marek Grzyb: Była to realizacja na potrzeby festiwalu sztuki Survival. W tych celach udostępniono artystom budynki wrocławskiej synagogi.

Wykorzystałem wspomnienia kobiet z Ukrainy, które odnosiły się do przeżycia Wielkiego Głodu. Ciekawie ułożone teksty w przestrzeni wypełniały interaktywne słuchowisko. Podążając za jego treścią, można było dowolnie poznawać tę historię. Zgaszone światło wzmacniało emocje, działanie zmysłów. Projekt cieszył się uznaniem, ponieważ pod kątem wizualnym była to spora atrakcja, którą urozmaicono ruchem i interaktywnością. Tak skonstruowane miejsce sprawiało, że Memory funkcjonowało jak przestrzeń ludzkiej pamięci.

 

W Memory II (2010) robisz krok dalej. Urozmaicasz wcześniejszy pomysł fotografiami z własnego archiwum rodzinnego, co nadaje instalacji osobisty wymiar.

Marek Grzyb: Tak, ponieważ tutaj dodaję moje rodzinne zdjęcia
i teksty listów. Poniekąd zapraszam odbiorcę do „.siebie”. Oczywiście nie dosłownie. W tej realizacji zdjęcia transparentnie się przenikają. Instalację zaprojektowałem tak, by nie można było zobaczyć zdjęć bez uruchomienia dźwięku, który miał za zadanie poprowadzić widza
w tej przestrzeni.

 

Dużo zdjęć tutaj wykorzystałeś? Wygląda, że mnóstwo.

Marek Grzyb: Pozornie dużo, bo około stu, ale tak naprawdę ta przestrzeń nie była bardzo rozbudowana. Projektowałem małą przestrzeń, która wydaje się być zdecydowanie bardziej obszerna.
To akurat jest dobre, ponieważ wzmacnia wrażenie, że poruszasz się
w przestrzeni czyiś wspomnień, masz pewnego rodzaju wgląd w myśli obcej osoby. Tę instalację dało się eksplorować na wiele sposobów, bo nie miała ani początku, ani końca. Podróż dla podróży, bez puenty.

 

Na tym projekcie kończysz pewien etap, porzucając dotychczas stosowaną konwencję. Dlaczego? Straciłeś wiarę w nowe technologie?

Marek Grzyb: Wydaje mi się że formuła się wyczerpała. Nadal korzystam z niektórych cech tamtego myślenia, natomiast ta technologia przestała być dla mnie nośna, nie dawała mi już satysfakcji. Z powodzeniem wciąż mógłbym funkcjonować w ten sposób, ale zaczęły mnie interesować inne rzeczy. Zaintrygował mnie obiekt faktyczny, a nie wirtualny. Ten tryb pracy okazał się być także wystawienniczo ciekawszy. Chodzi mi o klasycznie tworzone dzieła. Po prostu interaktywne wizualizacje są technicznie skomplikowane
i bardzo wymagające pod względem ekspozycyjnym.

 

W cyklu Opowieści II (2011) pozornie odchodzisz od wcześniejszej metody, choć nadal się pojawiają cechy wcześniejszego myślenia o obiektach.

Marek Grzyb: Tutaj wiedziałem, że mam tylko kilka zdjęć i muszę zrobić z nich opowieść. Wcześniejsze myślenie o sztuce wydało się słuszne, bo dzięki niemu mogłem skalować, przenikać i wyświetlać obraz.

Światło białe, przechodząc przez folię, rozpraszało się i tworzyło na ścianie kompozycje obrazów pamięci.

Niepozorny zbiorek fotografii w małych ramkach, podświetlony
i rzucony na ścianę staje się potężnym gestem, dzięki któremu wizerunki mieszają się ze sobą i łączą w spójną historię tworząc nowy świat i nową historię.

 

Przejdźmy do kolejnego dzieła. Resztki (2013) to instalacja złożona z sześciu obiektów. Ukazujesz w niej istotę przeplatania się przedmiotów w kontekście biografii pojedynczego człowieka.

 

Marek Grzyb: Zainteresowałem się fragmentami, relikwiami
i pozostałymi rzeczami, które trwają mimo przeplatających się różnych historii z życia. Są nośnikami pamięci. 

Stąd też forma ekspozycyjna tego zestawu – elementy złożone są
w gablotkach, gdzie umieszczam resztki wspomnień po nich w postaci przedmiotów takich jak sfotografowane rzeczy, ubrania, przedmioty, portrety.

W tym zestawie przydały się moje wędrówki po sklepach z tanimi przedmiotami w których to zdobywam różne przedmioty do moich instalacji. Oglądając dany przedmiot „widzę” jego „potencjał” dla moich działań. Kupuję drobne rzeczy, które są mają siłę przenoszenia znaczeń i idei . Oczywiście mógłbym ich szukać na bazarach ze starociami ale ja często wykorzystuje przedmioty multiplikując je, mnożąc je - więc potrzebuję ich wiele sztuk.

 

W Magazynie (2016) na przykład odbiorca może sam decydować co i kiedy zobaczy.

 

Marek Grzyb: Jest to instalacja, której tym razem działanie jest uproszczone. Odbiorcy mają możliwość samodzielnego włączania
i wyłączania lampek ledowych, uruchamiając pojawianie się obrazów. Dałem odbiorcom możliwość współtworzenia tej instalacji. Ich zaangażowanie nadaje instalacji zupełnie nowego znaczenia, buduje głębszą relację między nimi a doświadczanym dziełem. Oczywiście mogłem ją wykonać jako aplikację cyfrową lecz wolałem aby użytkownik analogowo klawiszem włączał i wyłączał wizerunki przeszłości. Aby stał przed zdjęciem które ukryje w mroku .

 

Instalacja Analizator (2016) wydaje się mieć dla ciebie szczególnie osobiste znaczenie.

Marek Grzyb: W Analizatorze fotografie są podświetlone na niebiesko, co sprawia wrażenie czegoś na kształt zdjęcia rentgenowskiego. W skład kompozycji wchodzą zdjęcia rodzinne oraz zdjęcie typu „tablo”. Znowu pojawiła się u mnie chęć podkreślenia istoty pamięci, przekazu historii rodzinnych. Zależy mi na tym, by opowiadać o własnej przeszłości, także tej domniemanej. Gdybym nie wykorzystywał archiwów rodzinnych, instalacja nie byłaby tak osobista.

Jeśli chodzi o technikalia, lampki ledowe podświetlają wybiórczo twarze na „tablo”. Najpierw włączała się jedna, a potem druga lampka, tak aby była możliwość dokonania wyboru bez konieczności określenia podmiotu. Tak jak w życiu jedne osoby widzimy potem one gasną lecz kolejne zostają podświetlone i nie mamy na to wpływu. Los, życie decyduje za nas, jak jakiś nieznany nam „algorytm” wskazuje jedne osoby a inne przesuwna w mrok .

 

W instalacji Naświetlenie (2014) można odczuć pewnego rodzaju presję.

 

Marek Grzyb: Naświetlenie jest metaforą przesłuchania, gdzie zawarte w instalacji fotografie symbolicznie stają przed mocnym światłem aby wydobyć z nich „prawdę”. Skierowane na nie światło, nic nie wyjaśnia, a im mocniej je oświetlamy tym zatarciu ulegają kształty i to co przestawiają. Pytamy, szukamy lecz nie dostajemy odpowiedzi. Przeszłość i jej idea taka jest, wymyka się definicji, a szukanie w niej odpowiedzi wydaje się bezcelowe bo ciągle trzeba sięgać głębiej.

 

Moim ulubionym projektem twojego autorstwa są chyba Ciemne obiekty (2016), które składają się z aż osiemdziesięciu czterech różnych obiektów. W tym przypadku pokazujesz już kompletnie inne myślenie o sztuce.

Marek Grzyb: Była to praca, którą zgłosiłem na Triennale Rysunku Wrocław. Co ciekawe, nie ma tutaj ani jednej kreski postawionej ołówkiem czy węglem. Nie potraktowałem idei rysunku bezpośrednio. Wykorzystałem przedmioty użytkowe. Były to rzeczy, które „szły” ze mną przez moje życie; zmieniały miejsca, mieszkania, zabierałem je ze sobą przy przeprowadzkach, żeby obedrzeć je z rozpoznawalności. Pomalowałem je na czarno i poukładałem w linii, traktując ją jako metaforę osi życia.

Ta instalacja zawiera osiemdziesiąt cztery przedmioty o wymiarach dwa i pół na pięć metrów. W tej instalacji wyjątkowo nie pojawia się fotografia. Nawet ramki były puste.

Przedmioty te działają dzięki kompozycji, która ułożyła się w rysunek. Jak ołówkiem tworzymy ślad na kartce, tak tu ślad pozostawiają obiekty z przeszłości.

 

Lampiony (2017) są instalacją, która opuszcza przestrzeń galerii. Skąd wziął się taki pomysł?

 

Marek Grzyb: Lampiony składają się z obiektów zewnętrznych.
W dzień przypominają nagrobki, co niekoniecznie jest właściwe, natomiast w nocy wyglądają jak świecące małe wesołe lampiony. Lampiony które rozświetlają mrok i ciemność. Forma nagrobku
i czarna tkanina są symbolem żałoby, lecz absolutnie tutaj nie nawiązywałem do cmentarza. Chciałem po prostu by te fotografie uczestniczyły wśród nas w przestrzeni poza galeryjnej, to znaczy inscenizowanej, bardziej autentycznej. Ten projekt znowu udowadnia, że nie jestem fotografem. Chociaż używam fotografii jako narzędzia.

 

W instalacji Ingerencja (2020) spotykamy się również z ciekawym dającym do myślenia z działaniem. Mam wrażenie, że jest to projekt, który może równie intensywnie oddziaływać zarówno na młodszego, jak i starszego odbiorcę.

Marek Grzyb: Ingerencja to plątanina emocji, to zagrożenie, nadzieja, ciekawość, którą zaspakajamy za pomocą coraz to szerszych aktywności, korzystając przy tym ze sztucznej inteligencji.

Pokazuję tam zdjęcia rodzinne osób, które nie dożyły starości.

Wykorzystałem do tego aplikację, dzięki której obok zdjęć przedwcześnie zmarłych ludzi mogłem umieścić ich domyślne zdjęcia z okresu starości wygenerowane przez sztuczną inteligencję. Uświadomiłem sobie, jak proste może być tworzenie własnej przyszłości. Ekspozycja galeryjna obejmuje fotografie naciągnięte na ramie, dlatego aby zobaczyć zarówno awers, jak i rewers, trzeba obejść instalację dookoła.

 

Rozmawiając z gośćmi zawsze zastanawiam się, co doprowadziło do momentu, w którym są obecnie. Twoja ścieżka jest dla mnie szczególnie interesująca, ponieważ sprawia wrażenie świetnie zaplanowanej i konsekwentnie poprowadzonej.

Marek Grzyb: Można powiedzieć, że miejsce, w którym teraz się znajduję jest efektem konsekwentnego wychowywania mnie w duchu edukacji artystycznej. Byłem najmłodszym dzieckiem w rodzinie, więc mama była bardzo zatroskana o moją przyszłość. Kiedyś usłyszała, że posiadam talent plastyczny i że warto byłoby coś z tym dalej zrobić. Ten pomysł przypadł jej do gustu, dlatego zapisała mnie na dodatkowe zajęcia plastyczne, przez które dostałem się na takie, a nie inne studia. Uczestniczyłem w zajęciach pozalekcyjnych w pobliskim ognisku plastycznym. Moja Mama dbała o to, żebym przez osiem lat podstawówki regularnie uczestniczył w zajęciach z rysunku
i malarstwa.

 

Czyli już jako mały chłopiec miałeś kontakt z różnorodnymi dziedzinami sztuki?

Marek Grzyb: Jak najbardziej tak. Założenie tego ogniska było takie, by uczestnicy poznawali jak najwięcej technik tworzenia. Dodatkowo atutem było to, że przychodzili do nas absolwenci Akademii Sztuk Pięknych i robili nam takie akademickie korekty według zasad i myśli przewodnich pracowni, w których się uczyli. To było ciekawe doświadczenie, bo pokazywało różnorodność myślenia, podkreślało istotę poznania i poruszania się w szerokim spektrum artystycznym.

 

Opowiadasz o czasach podstawówki, ale co było dalej? Liceum pewnie mogłeś już wybrać sam.

Marek Grzyb: Tak, natomiast miałem też świadomość dość ograniczonego wyboru. Okazuje się, że gdy jesteś skupiony na szczególnie ważnym dla ciebie temacie, nie masz zbyt szerokiego wachlarza możliwości. Nie do końca czułem się na siłach, by iść do liceum ogólnokształcącego lub technikum. Konsekwentnie wybrałem liceum plastyczne, a potem poszedłem na ASP.

 

Brzmi jak prosta droga do sukcesu.

Marek Grzyb: Nie było łatwo. Na studia dostałem się dopiero za trzecim razem. Ze względu na to, że jestem osobą działającą, nie lubiącą tracenia czasu, w międzyczasie ukończyłem studium wychowania plastycznego. Dzięki temu cały czas poznawałem ludzi, poznałem też Wrocław jako miasto i sukcesywnie zdobywałem wiedzę, która pomogła mi finalnie dostać się na grafikę.

 

Dostajesz się na studia, kończysz je i zostajesz dziekanem. Brzmi jak realizacja z góry ustalonego planu.

Marek Grzyb: Moje wykształcenie wydaje się jednolite i kierunkowe, natomiast dzięki pracy w Katedrze Sztuki Mediów mogłem działać na wielu płaszczyznach. Jako studenci musieliśmy mieć otwarte głowy, chęci i siłę zgłębiania tematów. Wymagano również od nas odwagi
w poddawaniu się wzajemnym badaniom poznawczym, odwagi
w odgrywaniu różnych ról. Byłem aktywny, dlatego też zostałem zauważony.

Rzeczywiście po latach zostałem dziekanem. Teraz sam szukam kandydatów na studentów z pasją i potrzebą zgłębiania interesujących ich zagadnień. Wierzę, że w takich ludzi warto inwestować. Różnie się to kończy. Niektórzy świetnie się rozwijają i idą w wybranym kierunku, a inni poszukują, traktując akademię jako etap rozwoju osobistego. To też dobre podejście.

Obecni studenci dojrzewają już w innych realiach. Dla nich obycie
z nowymi technologiami jest oczywistością.

 

Obecni studenci często łączą edukację z pracą zawodową, dlatego też stają się konkurencyjni na rynku. Dzięki dostępowi do technologii oraz umiejętnościom artystycznym, rzeczywiście wybiegają przed szereg. Z tego co wiem, twoja droga była podobna.

 

Marek GrzybPodczas studiów pracowałem w firmie, która produkowała gry komputerowe, co na owe czasy (1995 rok) nie było tak oczywiste jak dzisiaj. Pozwoliło mi to z bliska zobaczyć najnowsze technologiczne rozwiązania, rozwinąć swoją świadomość tego obszaru działalności. Teraz prowadzę pracownię gier na wrocławskiej ASP. Dla mnie gra komputerowa jest forma sztuki. Wielu artystów posługuje się grami do realizacji swoich projektów. Gry komputerowe mają wielopłaszczyznowe zastosowanie. Zależy mi aby studenci opanowali język gier komputerowych i wykorzystali go do własnej wypowiedzi artystycznej.

 

Kończąc naszą rozmowę chciałabym zachęcić czytelników do odwiedzania www.marekgrzyb.asp.wroc.pl strony  internetowej, gdzie mogą szerzej przyjrzeć się twojej twórczości. My dotknęliśmy zaledwie skrawka, który mam nadzieję posłuży jako zachęta do dalszych poszukiwań twoich realizacji i ciekawej myśli o przestrzeniach pamięci.